Czekała w umówionym miejscu. Ubrała się w wygodne jeansy i
trampki, wszystkie rzeczy zapakowała do niewielkiego plecaka. Odwołała trening
i powiadomiła ojca, że wyjeżdża na weekend ze znajomymi do Kolorado. Czuła, że
w połowie mówi prawdę, a w połowie kłamie. Wiedziała jednak, że wyznanie ojcu
tego, że spotyka się z Korinem, na którego był niewątpliwie uczulony, może
spowodować wybuch bomby.
Czarny motocykl zatrzymał się gwałtownie, kierowca ściągnął kask i uśmiechnął się zawadiacko do dziewczyny. Podeszła bliżej, a on objął ją i przyciągnął. Odgarnął delikatnie rude kosmyki z jej twarzy i pocałował namiętnie. Całował tak jak lubiła mocno i pewnie, a zarazem czule, za każdym razem przyprawiając ją o zawrót głowy.
- Nawet nie wiesz jaka jesteś piękna. – zmrużył psotne oczy. – Wsiadaj! Mamy przed sobą daleką drogę.
- Korin jak udało Ci się w końcu wsiąść wolne? – zapytała lokując się z tyłu i ubierając kask. – Twojemu ojcu chyba dobrze zrobi kilka dni przerwy ode mnie.
Eva westchnęła. – Znowu Cię zwolnił? – w duchu upewniła się, że nie mówienie ojcu prawdy było dobrym pomysłem.
- Moje relacje z Donem są burzliwe, ale nie martw się tym skarbie, jak mawia Bob póki znoszę złote jaja nie muszę się o nic martwić.
Podmuch powietrza pozwalał znieść gorący klimat Kolorado. Słońce już ustąpiło gwieździstemu niebu. 66 droga krajowa wiodąca przez pustynią Kolorado, aż do Arizony była pusta, szczególnie o tej porze. Eva ściągnęła kask i pozwoliła by wiatr pieścił jej włosy. Korin zwolnił nieco i poszedł w jej ślady. Jego kręcone włosy wesoło zatańczyły od podmuchu. Podziwiali bezkres nieba. Rudowłosa wtuliła się mocniej w jego plecy, czuła na policzku szybkie bicie serca.
- Chcesz pooglądać gwiazdy? – zapytał cicho.
- Przecież cały czas je widać – odparła zdziwiona.
- Owszem, lecz jeśli zjedziemy z autostrady daleko od świateł ujrzysz te, których teraz nie widać. Te najdalsze i najpiękniejsze. - Skinęła głową. Czarna Yamaha zjechała z drogi i mknęła pośród piasków pustyni wzbijając tumany kurzu. Po kilkunastu minutach światła uliczne zostały daleko za nimi. Na niebie zakwitły tysiące gwiazd oświetlając bladym światłem równinę. Patrzyła na niebo tak jakby widziała je po raz pierwszy. Widziała znane konstelacje i samotne migoczące gwiazdy, których nigdy nie było widać w wielkich miastach. Poczuła melancholię, serce rwało jej się w piersi. Pod ogromem wszechświata wydawała się taka malutka i bez znaczenia. Z tęsknotom spojrzała na najdalszą z gwiazd. Gdzieś tam świecą słońca Obana i Nourasji. – łzy cisnęły się jej do oczu.- To wszystko to przeszłość, która już nigdy nie wróci. Już nie jestem Molly.
Molly umarła wraz z powrotem na Ziemię. Jordan i Aikka również odeszli bezpowrotnie. – Poczuła ukłucie złości.
Korin przytulił ją do siebie, czuła jego oddech jego ciepło. Coś się kończy coś się zaczyna. Powinnam być wdzięczna za ludzi, którzy stanęli na mojej drodze tutaj na Ziemi. Korin jest tu i teraz, jest prawdziwy i realny, nie jest mrzonką oddaloną o setki lat świetlnych.
- Zrobiłaś się smutna. Co Cię gnębi? – zapytał troskliwie.
- Oj tam jak każda baba rozklejam się na widok gwiazd. – skłamała na poczekaniu.
- Na pewno? Eva czy Ty jesteś szczęśliwa? – sam zdziwił się swoim pytaniem. Spojrzała w jego oczy barwy stalowego, wzburzonego morza. – Korin nawet nie wiesz, jak bardzo… - zmrużyła, oczy. Łzy spłynęły jej po policzkach. Była szczęśliwa, jak nigdy dotąd.
W niedalekiej odległości pośród mroku coś zamrugało jaskrawo. Spojrzeli na siebie.
– Jak myślisz co to? – zapytała czując się nieco nieswojo.
- Pewnie meteor spadł na ziemię. Chodź zobaczymy! – rzucił Korin i zwinnie wskoczył na Yamahę. Eva usiadała tuż za nim, coś jednak mówiło jej, że to nie meteor i to coś mówiło również, a wręcz krzyczało „Zawróć i uciekaj jak najdalej!” Korin był jednak zbyt uparty, nawet nie zdawał sobie sprawy jak pod wieloma wzglądami był podobny do jej ojca.
Wydawałoby się, że stanęli w dobrym miejscu. Rozejrzeli się dookoła. Nic. Ocean pisaku aż po horyzont, a nad nimi spokojne gwieździste niebo i ani kawałka meteoru. Korin zaczął nerwowo krążyć dookoła motocyklu.
– Przecież nie mogliśmy mieć takiej samej halucynacji obydwoje w jednej chwili! – rzucił rozzłoszczony tym, że coś mu się nie udaje i nerwowo machnął ręką. Uderzył się, a po okolicy rozniosło się metaliczne dudnienie. Z jego dłoni spływała stróżka krwi. Oni jednak nadal nie widzieli nic. Mężczyzna po omacku zaczął przeszukiwać powietrze. Jego dłoń natknęła na opór. Coś stanowiło niewidzialną barierę. Uderzył mocniej, po raz kolejny rozległ się pusty metaliczny dźwięk.
- Korin uważaj! – krzyknęła rudowłosa. Czuła, że będą kłopoty. – Nie wiesz co to jest! Nie podoba mi się to coraz bardziej. A w dodatku jesteśmy samiusieńcy na pustyni! – jego nonszalancja zaczęła ją irytować.
Korin nadal z uporem maniaka majstrował przy niewidzialnym czymś. Nagle powietrze zapulsowało niebieskim światłem, za chwilę jeszcze kilka razy. Niewidzialna zasłona zaczęła słabnąć i odsłaniać to co skrywała przed ich wzrokiem. Nagle gdzieś z niebytu wyłonił się pojazd kosmiczny. Eva widziała już kiedyś takie pojazdy i wiedziała, że nigdy nie wróżą nic dobrego. Tuż przed nimi po środku pustyni w Kolorado, unosił się Trident. Nie zdążyli nawet nad czymkolwiek zastanowić się, gdy ostrze tridentu rozbłysło laserem i nagrzało się do czerwoności.
Pojazd wystrzelił jak z procy ostrzem skierowanym wprost na nich. Wszystko zawirowało, Eva poczuła, że leży twarzą w piasku. Korin powalił ich na ziemię i tylko dzięki temu nadal mieli głowy na właściwym miejscu. Pojazd zwinnie zawrócił i po raz kolejny ustawił się w ich stronę.
– Szybko do motoru! – Pociągnął ją tak gwałtownie, że nawet nie poczuła gruntu pod nogami. Wskoczyli ciężko na maszynę. Ledwo co zdążyła złapać Korina w pasie, gdy ten poderwał motocykl. Wyciskał z silnika co tylko się dało. Wiedział, że nawet najlepszy motor nie ma szans z pojazdem kosmicznym. Trident podążał za nimi świecąc złowrogo żądłem niczym ogromny owad. Korin zakręcił gwałtownie w lewo, zaraz potem w przeciwnym kierunku. Tarcie opon wyrzucało tumany kurzu w powietrze. Mężczyzna wiedział co musi zrobić, aby walczyć o ich życie. Kilkakrotnie zataczał szalone młynki, z trudem utrzymując tańczącą maszynę. Kurz i piach oblepiły kokpit tridenta, zasłaniając całkowicie widoczność z jego wnętrza. Wtedy Korin zrzucił Evę gwałtownie z tylnego siedzenia.
– Korin coo….?! – chciała zapytać lądując twardo na piachu.
- Zostań tutaj i błagam Cię nie ruszaj się! – wychrypiał z trudem.
- Ale?!
- Zostań! Tu będziesz bezpieczna, nie pozwolę żeby stała Ci się krzywda. Nie ruszaj się ja odciągnę jego uwagę. Potem uciekaj i nie oglądaj się za siebie. – Obrotem nadgarstków uruchomił silnik wprawiając go w głośny warkot. Eva nie zdążyła nawet zaprotestować. Ruszył, a tuż zanim z piaskowej mgławicy wystrzelił trident. Korin wiedział, że pilot za chwilę uruchomi kamery termowizyjne i wyśledzi go na monitorze i o to właśnie mu chodziło.
Grasz z mistrzem, frajerze! – wykrzywił usta w paskudnym uśmiechu. Teraz gdy był sam i nie musiał dbać o bezpieczeństwo Evy zapłonęła w nim tak dobrze znana mu dzika brawura. Ponownie zawrócił motocykl i ruszył w kierunku znanym tylko sobie, upewnił się jednak czy trident zdążył go wyśledzić. Stało się wedle jego życzenia, pojazd podążał za nim metr w metr, milimetr w milimetr.
Z wnętrza statku wyłoniły się działa laserowe, co oznaczało, że Korin miał coraz mniej czasu.
– Stary z niejednego gówna mnie wyciągałeś, zrobisz to i teraz. – czule pogłaskał czarną karoserię Yamahy.
Eva również nie należała do tchórzy. Ona również była pilotem i też znała uczucie brawury, które właśnie w niej zakwitło. Nie zamierzała zasypywać gruszek w popiele i chować się jak lis pustynny. Ruszyła dziko przed siebie, podążając śladem opon. Spencer Ty durniu, nie jednego Croga wykończyłam! Nawet nie myśl, że zostawię cię samego! Masz mnie za głupią panienkę ty durniu jeden?! I co do cholery robi tutaj Crog?! Gorączkowała się, wypluwając co chwilę piasek z ust.
Działa wysunęły się czerwieniejąc powoli. Korin skręcił tak gwałtownie, że przewrócił motor i przeturlał się zaraz za nim. Niespodzianka jednak się udała. To nie ze względu na działa motocyklista wykonał tak nagły manewr. Trident może był szybszy, ale nie był tak zwrotny jak motor przynajmniej nie tak nisko nad ziemią. Przed pojazdem wyrósł stóg skalny, było już jednak za późno. Trident otarł się burtą o głaz. Posypały się iskry i doszło do niewielkiej eksplozji. Pojazd stracił równowagę i spadł na ziemie gwałtownie odbijając się i koziołkując w powietrzu, by później znowu uderzyć o ziemię z trzaskiem.
Eva usłyszała eksplozję i zobaczyła nieopodal czerwoną łunę pożaru. Pobiegła w tamtym kierunku.
Triden leżał doszczętnie zniszczony otoczony uszkodzonymi odłamkami metalu. W blasku ognia ujrzała Korina, który wygrzebał się właśnie z piasku i próbował podnieść motor. Miał rozciętą brew, był spocony i brudny jak nieboskie stworzenie, ale poza tym wyglądał na zdrowego. Podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję szlochając na całego.
- Nie posłuchałaś mnie, miałaś uciekać…
- Czyś Ty oszalał idioto jak mogłabym Cię zostawić samego! Nigdy więcej tak nie r….. – zamarła.
Wysoko nad głową Korina rozbłysła para żółtych ślepi. Bardzo złych ślepi. Mężczyzna wyczytał z wyrazu twarzy swojej ukochanej, że coś jest nie tak. Nie zdążył jednak sprawdzić co, ponieważ ogromna dłoń zacisnęła się wokół niego, uniosła go wysoko nad ziemię. Ostatnie co widział to przerażone oczy Evy, potem poczuł ból.
Crog zacisnął pięść w której trzymał Korina, potem ją rozluźnił. Chłopak opadł bezwładnie na ziemię.
Stała na wprost czterometrowego, wściekłego Croga. Sama. Wysoko nad nią rozciągało się spokojne, gwieździste niebo, dookoła roztaczała się cicha, bezkresna pustynia.
Czarny motocykl zatrzymał się gwałtownie, kierowca ściągnął kask i uśmiechnął się zawadiacko do dziewczyny. Podeszła bliżej, a on objął ją i przyciągnął. Odgarnął delikatnie rude kosmyki z jej twarzy i pocałował namiętnie. Całował tak jak lubiła mocno i pewnie, a zarazem czule, za każdym razem przyprawiając ją o zawrót głowy.
- Nawet nie wiesz jaka jesteś piękna. – zmrużył psotne oczy. – Wsiadaj! Mamy przed sobą daleką drogę.
- Korin jak udało Ci się w końcu wsiąść wolne? – zapytała lokując się z tyłu i ubierając kask. – Twojemu ojcu chyba dobrze zrobi kilka dni przerwy ode mnie.
Eva westchnęła. – Znowu Cię zwolnił? – w duchu upewniła się, że nie mówienie ojcu prawdy było dobrym pomysłem.
- Moje relacje z Donem są burzliwe, ale nie martw się tym skarbie, jak mawia Bob póki znoszę złote jaja nie muszę się o nic martwić.
Podmuch powietrza pozwalał znieść gorący klimat Kolorado. Słońce już ustąpiło gwieździstemu niebu. 66 droga krajowa wiodąca przez pustynią Kolorado, aż do Arizony była pusta, szczególnie o tej porze. Eva ściągnęła kask i pozwoliła by wiatr pieścił jej włosy. Korin zwolnił nieco i poszedł w jej ślady. Jego kręcone włosy wesoło zatańczyły od podmuchu. Podziwiali bezkres nieba. Rudowłosa wtuliła się mocniej w jego plecy, czuła na policzku szybkie bicie serca.
- Chcesz pooglądać gwiazdy? – zapytał cicho.
- Przecież cały czas je widać – odparła zdziwiona.
- Owszem, lecz jeśli zjedziemy z autostrady daleko od świateł ujrzysz te, których teraz nie widać. Te najdalsze i najpiękniejsze. - Skinęła głową. Czarna Yamaha zjechała z drogi i mknęła pośród piasków pustyni wzbijając tumany kurzu. Po kilkunastu minutach światła uliczne zostały daleko za nimi. Na niebie zakwitły tysiące gwiazd oświetlając bladym światłem równinę. Patrzyła na niebo tak jakby widziała je po raz pierwszy. Widziała znane konstelacje i samotne migoczące gwiazdy, których nigdy nie było widać w wielkich miastach. Poczuła melancholię, serce rwało jej się w piersi. Pod ogromem wszechświata wydawała się taka malutka i bez znaczenia. Z tęsknotom spojrzała na najdalszą z gwiazd. Gdzieś tam świecą słońca Obana i Nourasji. – łzy cisnęły się jej do oczu.- To wszystko to przeszłość, która już nigdy nie wróci. Już nie jestem Molly.
Molly umarła wraz z powrotem na Ziemię. Jordan i Aikka również odeszli bezpowrotnie. – Poczuła ukłucie złości.
Korin przytulił ją do siebie, czuła jego oddech jego ciepło. Coś się kończy coś się zaczyna. Powinnam być wdzięczna za ludzi, którzy stanęli na mojej drodze tutaj na Ziemi. Korin jest tu i teraz, jest prawdziwy i realny, nie jest mrzonką oddaloną o setki lat świetlnych.
- Zrobiłaś się smutna. Co Cię gnębi? – zapytał troskliwie.
- Oj tam jak każda baba rozklejam się na widok gwiazd. – skłamała na poczekaniu.
- Na pewno? Eva czy Ty jesteś szczęśliwa? – sam zdziwił się swoim pytaniem. Spojrzała w jego oczy barwy stalowego, wzburzonego morza. – Korin nawet nie wiesz, jak bardzo… - zmrużyła, oczy. Łzy spłynęły jej po policzkach. Była szczęśliwa, jak nigdy dotąd.
W niedalekiej odległości pośród mroku coś zamrugało jaskrawo. Spojrzeli na siebie.
– Jak myślisz co to? – zapytała czując się nieco nieswojo.
- Pewnie meteor spadł na ziemię. Chodź zobaczymy! – rzucił Korin i zwinnie wskoczył na Yamahę. Eva usiadała tuż za nim, coś jednak mówiło jej, że to nie meteor i to coś mówiło również, a wręcz krzyczało „Zawróć i uciekaj jak najdalej!” Korin był jednak zbyt uparty, nawet nie zdawał sobie sprawy jak pod wieloma wzglądami był podobny do jej ojca.
Wydawałoby się, że stanęli w dobrym miejscu. Rozejrzeli się dookoła. Nic. Ocean pisaku aż po horyzont, a nad nimi spokojne gwieździste niebo i ani kawałka meteoru. Korin zaczął nerwowo krążyć dookoła motocyklu.
– Przecież nie mogliśmy mieć takiej samej halucynacji obydwoje w jednej chwili! – rzucił rozzłoszczony tym, że coś mu się nie udaje i nerwowo machnął ręką. Uderzył się, a po okolicy rozniosło się metaliczne dudnienie. Z jego dłoni spływała stróżka krwi. Oni jednak nadal nie widzieli nic. Mężczyzna po omacku zaczął przeszukiwać powietrze. Jego dłoń natknęła na opór. Coś stanowiło niewidzialną barierę. Uderzył mocniej, po raz kolejny rozległ się pusty metaliczny dźwięk.
- Korin uważaj! – krzyknęła rudowłosa. Czuła, że będą kłopoty. – Nie wiesz co to jest! Nie podoba mi się to coraz bardziej. A w dodatku jesteśmy samiusieńcy na pustyni! – jego nonszalancja zaczęła ją irytować.
Korin nadal z uporem maniaka majstrował przy niewidzialnym czymś. Nagle powietrze zapulsowało niebieskim światłem, za chwilę jeszcze kilka razy. Niewidzialna zasłona zaczęła słabnąć i odsłaniać to co skrywała przed ich wzrokiem. Nagle gdzieś z niebytu wyłonił się pojazd kosmiczny. Eva widziała już kiedyś takie pojazdy i wiedziała, że nigdy nie wróżą nic dobrego. Tuż przed nimi po środku pustyni w Kolorado, unosił się Trident. Nie zdążyli nawet nad czymkolwiek zastanowić się, gdy ostrze tridentu rozbłysło laserem i nagrzało się do czerwoności.
Pojazd wystrzelił jak z procy ostrzem skierowanym wprost na nich. Wszystko zawirowało, Eva poczuła, że leży twarzą w piasku. Korin powalił ich na ziemię i tylko dzięki temu nadal mieli głowy na właściwym miejscu. Pojazd zwinnie zawrócił i po raz kolejny ustawił się w ich stronę.
– Szybko do motoru! – Pociągnął ją tak gwałtownie, że nawet nie poczuła gruntu pod nogami. Wskoczyli ciężko na maszynę. Ledwo co zdążyła złapać Korina w pasie, gdy ten poderwał motocykl. Wyciskał z silnika co tylko się dało. Wiedział, że nawet najlepszy motor nie ma szans z pojazdem kosmicznym. Trident podążał za nimi świecąc złowrogo żądłem niczym ogromny owad. Korin zakręcił gwałtownie w lewo, zaraz potem w przeciwnym kierunku. Tarcie opon wyrzucało tumany kurzu w powietrze. Mężczyzna wiedział co musi zrobić, aby walczyć o ich życie. Kilkakrotnie zataczał szalone młynki, z trudem utrzymując tańczącą maszynę. Kurz i piach oblepiły kokpit tridenta, zasłaniając całkowicie widoczność z jego wnętrza. Wtedy Korin zrzucił Evę gwałtownie z tylnego siedzenia.
– Korin coo….?! – chciała zapytać lądując twardo na piachu.
- Zostań tutaj i błagam Cię nie ruszaj się! – wychrypiał z trudem.
- Ale?!
- Zostań! Tu będziesz bezpieczna, nie pozwolę żeby stała Ci się krzywda. Nie ruszaj się ja odciągnę jego uwagę. Potem uciekaj i nie oglądaj się za siebie. – Obrotem nadgarstków uruchomił silnik wprawiając go w głośny warkot. Eva nie zdążyła nawet zaprotestować. Ruszył, a tuż zanim z piaskowej mgławicy wystrzelił trident. Korin wiedział, że pilot za chwilę uruchomi kamery termowizyjne i wyśledzi go na monitorze i o to właśnie mu chodziło.
Grasz z mistrzem, frajerze! – wykrzywił usta w paskudnym uśmiechu. Teraz gdy był sam i nie musiał dbać o bezpieczeństwo Evy zapłonęła w nim tak dobrze znana mu dzika brawura. Ponownie zawrócił motocykl i ruszył w kierunku znanym tylko sobie, upewnił się jednak czy trident zdążył go wyśledzić. Stało się wedle jego życzenia, pojazd podążał za nim metr w metr, milimetr w milimetr.
Z wnętrza statku wyłoniły się działa laserowe, co oznaczało, że Korin miał coraz mniej czasu.
– Stary z niejednego gówna mnie wyciągałeś, zrobisz to i teraz. – czule pogłaskał czarną karoserię Yamahy.
Eva również nie należała do tchórzy. Ona również była pilotem i też znała uczucie brawury, które właśnie w niej zakwitło. Nie zamierzała zasypywać gruszek w popiele i chować się jak lis pustynny. Ruszyła dziko przed siebie, podążając śladem opon. Spencer Ty durniu, nie jednego Croga wykończyłam! Nawet nie myśl, że zostawię cię samego! Masz mnie za głupią panienkę ty durniu jeden?! I co do cholery robi tutaj Crog?! Gorączkowała się, wypluwając co chwilę piasek z ust.
Działa wysunęły się czerwieniejąc powoli. Korin skręcił tak gwałtownie, że przewrócił motor i przeturlał się zaraz za nim. Niespodzianka jednak się udała. To nie ze względu na działa motocyklista wykonał tak nagły manewr. Trident może był szybszy, ale nie był tak zwrotny jak motor przynajmniej nie tak nisko nad ziemią. Przed pojazdem wyrósł stóg skalny, było już jednak za późno. Trident otarł się burtą o głaz. Posypały się iskry i doszło do niewielkiej eksplozji. Pojazd stracił równowagę i spadł na ziemie gwałtownie odbijając się i koziołkując w powietrzu, by później znowu uderzyć o ziemię z trzaskiem.
Eva usłyszała eksplozję i zobaczyła nieopodal czerwoną łunę pożaru. Pobiegła w tamtym kierunku.
Triden leżał doszczętnie zniszczony otoczony uszkodzonymi odłamkami metalu. W blasku ognia ujrzała Korina, który wygrzebał się właśnie z piasku i próbował podnieść motor. Miał rozciętą brew, był spocony i brudny jak nieboskie stworzenie, ale poza tym wyglądał na zdrowego. Podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję szlochając na całego.
- Nie posłuchałaś mnie, miałaś uciekać…
- Czyś Ty oszalał idioto jak mogłabym Cię zostawić samego! Nigdy więcej tak nie r….. – zamarła.
Wysoko nad głową Korina rozbłysła para żółtych ślepi. Bardzo złych ślepi. Mężczyzna wyczytał z wyrazu twarzy swojej ukochanej, że coś jest nie tak. Nie zdążył jednak sprawdzić co, ponieważ ogromna dłoń zacisnęła się wokół niego, uniosła go wysoko nad ziemię. Ostatnie co widział to przerażone oczy Evy, potem poczuł ból.
Crog zacisnął pięść w której trzymał Korina, potem ją rozluźnił. Chłopak opadł bezwładnie na ziemię.
Stała na wprost czterometrowego, wściekłego Croga. Sama. Wysoko nad nią rozciągało się spokojne, gwieździste niebo, dookoła roztaczała się cicha, bezkresna pustynia.
Obiecaj mi że następna notka pojawi się za maksymalnie tydzień bo ja eksploduje!
OdpowiedzUsuńMasakra! Czułam się jakby była tam, niesamowite, zazdroszczę Ci warsztatu jaki posiadasz. Wszystko było takie realne, pełne akcji i bardzo szybkie. Niesamowite!
Tylko jedno mnie trapi mam nadzieje że mi wyjaśnisz: hekatomba... to inaczej wielka ofiara, kiedyś nazwana gdy dawano dużą ofiarę Zeusowi, potocznie oznacza dużą ilość ofiar po danym wydarzeniu, co to ma wspólnego z gniewem Dona?
Bo jeśli nawet miałby być jakieś ofiary... to 3 maksymalnie: Korin, Eva i Bob to nie jest dużo ;P ale może chodziło Ci o coś innego ;)
Czekam na więcej i zapraszam jutro do siebie :):)
Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie! [kręci głową, jak oszalała]. Było kilka takich zdań w tym rozdziale, które można różnie interpretować, jednak Korin się ocknie, prawda? To tylko strata przytomności? On nie...
OdpowiedzUsuńUmiesz budować napięcie dziewczyno, oj umiesz! Aż mi się zimno zrobiło! Brr. Ale chcę więcej! I choć domyślam się, że Eva zostanie porwana - w tej sytuacji to nawet więcej niż pewne, chcę się dowiedzieć jak to się potoczy. Co się dalej stanie, jak się zakończy? Najszybciej jak to jest możliwe!
Gash, piszę, jak rozwydrzona małolata^^. Ale będę czekać (nie)cierpliwie;). Pozdrawiam:).
;) Serdecznie zapraszam do siebie :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, moja gafa z Gromem i filmem Avatar. Właśnie na Avatarze wzorowałam Em, jednak nie mogłam przypomnieć sobie jak nazywała się ta rasa... ;) Reszty nie powiem z czasem wszystkiego się dowiesz ;)
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz bardzo dużo dla mnie znaczy opinia doświadczonych Obanowiczek, bo przynajmniej wiem w jakim kierunku prowadzić akcję ;)