wtorek, 10 czerwca 2014

8. Między kobietami



Bandana zsunęła się z jego twarzy, odkrywając prawdę. Nie był mężczyzną. Stała tuż przed nim na długość miecza. Dostrzegł w jej granatowych  oczach przerażenie. Przez myśl przebiegło mu, że jest całkiem ładna i wygląda niewinnie, choć wiedział, że to tylko złudzenie. Rana na jego brzuchu co raz bardziej krwawiła. Zawahał się. To przecież kobieta. – miecz w dłoni zadrżał. Przed oczami zatańczyły ciemne plamy, stracił w końcu sporo krwi. Czuł, że jego nogi zrobiły się jak z waty. Oparł się o ścianę by nie upaść. Wykorzystała moment jego słabości. W przeciwieństwie do niego nie miała żadnych wątpliwości. Nie znana jej była litość. Zacisnęła szczęki w okropnym grymasie i uniosła ostrze.  Próbował sparować cios, jednak jego ramię odmówiło posłuszeństwa. A więc miał zginąć we własnej komnacie?
Powietrze zaświszczało. Kobieta cofnęła się o kilka kroków do tyłu. Osunęła się na kolana, kurczowo trzymając się szyi. Z pomiędzy jej palców, tryskała krew, która w tym świetle wydała się atramentowo czarna. Padła na plecy. Na jej twarzy już na zawsze zastygł wyraz zdziwienia „ dlaczego?”. Sztywne palce wciąż obejmowały strzałę wbitą w gardło.
- Dlaczego miałeś wątpliwości? Mogłeś ją zabić. – usłyszał zza pleców. – Zawahałeś się, bo była kobietą, prawda?
- Na szczęście Ty ich nie miałaś. – mówienie sprawiało mu co raz większy problem.
- To prawda, my kobiety ich nie mamy. – słabo widział jej twarz, wiedział jednak, że Lio uśmiechała się do niego. – Nie można spuścić Cię nawet na chwilę z oczu, bo zaraz w coś się pakujesz. Zaraz wezwę medyka, nie ruszaj się. – przytwierdziła z powrotem do pasa niewielką kuszę.
- Nie mam zamiaru. – stęknął i mocniej przycisnął dłoń do rany.
- Myślisz, że była z bractwa? – wskazała głową w kierunku martwej dziewczyny.
- Była ubrana tak, żeby na to wyglądało, ale nie. Na pewno nie. Inaczej bym nie żył. – zacisnął szczęki, rana była co raz bardziej krwawiła.
- Niech Orm to oceni. – ujęła go pod ramię i pomogła dotrzeć do łóżka.
- Przecież Orm…
- Przed chwilą wrócili z Ziemi. Nie wierć się tak, strasznie krwawisz! – syknęła.
- Muszę z nim porozmawiać. – próbował ułożyć się tak, żeby choć trochę zmniejszyć ból. Szybko zdał sobie sprawę, że jest to jednak niemożliwe.
- Najpierw medyk. Postaraj się nie zasypiać. – zniknęła za drzwiami.
***
Kilka dni później
Był w swoim żywiole. Loni jedna z jego „ulubionych”  dwórek właśnie masowała mu ramiona.
- Argosie, czy Ziemia jest naprawdę taka piękna jak mawiają? – zapytała Iko, jego kolejna ulubienica, siadając mu na kolanach i zalotnie bawiąc się jego kosmykiem włosów. Uśmiechnął się do niej uroczo jak to miał w zwyczaju i zainteresował się  sznurowaniem od jej dekoltu.
- Robi wrażenie, chociaż nie zobaczyłem tyle ile chciałem. – wyjaśnił, uśmiechając się do swoich myśli i rozplótł zwinnie, kolejną pętelkę wstążki. – A co takiego pragnąłeś zobaczyć Lordzie? – zapytała z ciekawością Loni i pocałowała go zaczepnie w szyję.
- Czyżbyście były zazdrosne? – udał zaskoczenie. Nourasjanki zachichotały kokieteryjnie.
- Argosie wszyscy tutaj nie posiadaliśmy się  zazdrości o Ciebie, a z tęsknoty nie wiedzieliśmy co mamy ze sobą począć. – do dyskusji złośliwie wciął się jego kuzyn, który właśnie pojawił się nie wiadomo skąd.
- Kuleją twoje książęce maniery, nadal nie nauczyłeś się pukać. – zjeżył się Argos.  Po czym, po chwili uśmiechnął się szeroko do Aikki. Przegonił Iko i uścisnął mocno po bratersku swojego kuzyna. Aikka skrzywił się z bólu.
- Co się stało? – zapytał z troską Argos. – No już moje Panie, jazda stąd, zachowujcie się przyzwoicie chociaż przy waszym księciu. – rzucił w stronę dziewczyn przyglądających się wszystkiemu z ciekawością.
- Co się stało? - zapytał ponownie, gdy zostali sami.
- Skrytobójca. Właściwie skrytobójczyni, przebrana za Rokka.
- A skąd wiesz, że to nie jedna z nich? – zapytał lord i spojrzał wyczekująco na księcia.
- Orm to sprawdził, rozpoznałby jednego ze swoich. A zresztą gdyby… wiesz, że nie byłoby mnie tutaj– wyjaśnił Aikka.
- Myślę, że nie możemy mu ufać. Przecież wiesz kim on jest. Popełniasz ogromy błąd trzymając go tutaj. To jak wpuścić żmiję do jaskini lwa. – insynuował, nawet nie miał zamiaru udawać, choć odrobiny sympatii względem Orma.
- Nie histeryzuj. Wiem co robię. Lepiej opowiedz jak było na Ziemi. – Aikka urwał ten temat. Wiedział, że czcza dyskusja nie wniesie nic, a doprowadzi jedynie do sprzeczki. Usadowił się ostrożnie w wysokim fotelu.
- Ambasador wymyślił sobie wyścig, podczas spotkania z koalicją. – oznajmił Argos i nalał sobie wina. Podał również puchar kuzynowi.
- Wyścig?
- Tak wyścig. I patrząc na twój stan to ja muszę wziąć w nim udział. Tobie zresztą i tak by nie wypadało, co najwyżej mógłbyś sobie posiedzieć na tronie i pomachać rączką do Ziemian – zawyrokował czarnowłosy Nourasjanin i uśmiechnął złośliwie.
- Taa jasne… największa frajda tylko dla Ciebie, jak zwykle zresztą. Lordowie niech się bawią, a książę niech się patrzy.  - zacisnął mocno szczęki i spróbował wyprostować się jak najbardziej to było możliwe.
– Nie krzyw się jak baba, głęboka ta rana? – Argos, nie krzywdował sobie w każdym razie z powodu wyścigu.
***
Bardzo brakowało jej najlepszej przyjaciółki, zwłaszcza w takiej chwili jak ta. Spojrzała przez okno na nocne niebo i odszukała jasno świecącej Wenus. – Sam mam nadzieję, że chociaż Ty jesteś szczęśliwa. Potrzebowała rozmowy, szczególnie z drugą kobietą. Wyszła z mieszkania i korytarzem skierowała się prawą stronę. Zapukała mocno do drzwi.
Otworzyła mama Samanty.
- Eva, kochanie co się stało?! – zapytała wypłoszona, było dobrze po dwunastej w nocy.
– Madeline… ja przepraszam… wiem, która jest godzina. – wybąkała zakłopotana. Kobiecie nie wiele trzeba było tłumaczyć, odsunęła się i wpuściła dziewczynę do środka. Eva zawsze bardzo lubiła i szanowała matkę swojej przyjaciółki. Madeline służyła jej dobrą radą i otuchą w trudnych chwilach. Doradzała w sprawach w których Don nie mógł jej pomóc, lub o których nawet nie wypadało, żeby wiedział. Dobrze było porozmawiać z mamą, co prawda nie swoją, ale zawsze coś. Madeline była w połowie Francuzką, piękną i pogodną. Kruchą i delikatną urodą obdarowała również swoją jedyną córkę. 
Kobieta rozlała do kubków gorącą czekoladę i usiadła naprzeciwko Evy przy kuchennym stole. Ujęła jej dłoń i spojrzała na nią swoimi błękitnymi oczami, oczami matki, które wiedziały i rozumiały wszystko. Eva pod takim spojrzeniem nie potrafiła dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Pękła i zaczęła płakać. Głośno i histerycznie, potem co raz ciszej.
 Madeline nie uciszała jej, nie pytała, cały czas trzymając mocno jej dłoń, czekała.  
Kiedy dziewczyna uspokoiła się trochę, zaczęła opowiadać wszystko co wydarzyło się w ostatnim czasie. Wyjazd do Arizony, atak Croga, walkę o życie Korina, spotkanie z Nourasjanami. Ogłoszenie wyścigu. Nie sprawiedliwe zachowanie jej ojca, faworyzowanie Korina, aż w końcu decyzję o odejściu z Wei Racers.
 – Mam nadzieję, że Rick ma jakieś pojęcie o tym co robi, bo ja nie mam kompletnie żadnego. – na tym zakończyła swoją opowieść. Spojrzała na Madeline z nadzieją.
- Ehh. – westchnęła kobieta. – Pozwól, że zacznę od końca. Wybrałaś sobie ciężką ścieżkę. – Eva zdziwiła się. – Wybrałaś świat zdominowany przez mężczyzn. Świat wyścigów wciąż do takich należy, nie zaprzeczaj. Kochanie cały czas żyłaś w cieniu swojego ojca, potem sama skryłaś się w cieniu Korina. Don to dobry choć szorstki człowiek, czy kiedyś zastanawiałaś się, jak wyglądałyby wasze relację, gdybyś nie była pilotem? – Eva szczerze zaprzeczyła, nigdy o tym nie myślała.
- Weszłaś na podwórko silnego faceta i cały czas udowadniasz mu jak bardzo się myli. To że jesteś jego córką nie ma nic do rzeczy, dlatego traktował Cię jak intruza. Dodatkowo trauma, którą przeszedł po śmierci twojej matki i strach o Ciebie jedynie nawarstwiły wasze problemy.
- Chcesz powiedzieć, że to moja wina? – wzdrygnęła się dziewczyna. Madeline spokojnie zaprzeczyła.
- Oczywiście, że nie. Jesteś bardzo młoda Evo, jeszcze nie pojęłaś jak bardzo mężczyźni potrafią bronić swojego terytorium i swojej pozycji. – Pogłaskała czule jej włosy. Dziewczyna zamilkła, nigdy nie myślała o tym w ten sposób. Nie patrzyła na to ze strony ojca, szczerze w ogóle o nim nie myślała jeśli chodziło o wyścigi.
- Druga sprawa to Korin. Inspirował Cię, imponował Ci, przecież macie taką samą pasję. Jest przystojny i starszy od  Ciebie, jest doświadczony nie trudno jest się w nim zakochać.
-  Jednak to mistrz kochający błyski fleszy, gotowy wygrywać za wszelką cenę,  kolejny samiec zadufany w swojej doskonałości. – Madeline zaczęła się śmiać na widok dziwnej miny rozmówczyni. Eva wyglądała jak zbity pies, w końcu sama roześmiała się ze swojej żałosności.
- W sprawie Korina, nie mogę Ci pomóc. Musisz sama zadać sobie pytanie, czy jesteś pewna swoich uczuć. Czy kiedy staniecie naprzeciwko siebie, bo taka chwila nadejdzie. Czy z kochanków nie staniecie się wrogami? Czy w błysku fleszy znajdzie się miejsce dla Ciebie? – spojrzała jej prosto w oczy.
- Coś sugerujesz? Przecież ja jestem pewna tego co czuję… Przynajmniej zawsze byłam. – rozmowa o jej własnych uczuciach wcale nie była prosta, bo coraz bardziej przekonywała się o tym, że sama nie wiedziała co czuje.
- I z tej pewności uczuć bardzo spodobał Ci się Nourasjanin? – Mama Sam uśmiechnęła się zadziornie.
- Ja… nie. Wcale że nie! – oburzyła się Eva i o mało co nie rozlała czekolady.
- Dziecko… mnie chcesz oszukać? Tylko po co? Nie oszukuj samej siebie. Uwierz mi, że Samanta potrafi lepiej kłamać od Ciebie, a i tak się połapię. Ale nie o Nourasjanina teraz chodzi. – podniosła kubek i upiła łyk. – Podjęłaś dobrą decyzję o odejściu z teamu Dona. Nie bój się, zacznij żyć pełną piersią i nie pozwól się ograniczać, nikomu, choćby to byli najbliżsi ci ludzie. Rick ma dobre chęci, nawet możliwe że wie co robi. Tak czy siak ta sytuacja musiała wyklarować się właśnie w ten sposób. Musisz zrobić kolejny krok. Eva? – przerwała zaskoczona nagłą konsternacją nastolatki.
- Masz rację w końcu zawalczę o siebie! Dziękuję Ci za rozmowę, jesteś nie zastąpiona. Nawet nie wiesz jak bardzo mi pomogłaś! – uściskała Madeleine, ucałowała ją w policzek i wybiegła pełna optymizmu, pozostawiając niedopitą czekoladę i zdziwioną sąsiadkę, bowiem w jej głowie zrodził się kolejny wspaniały pomysł z cyklu jak być dorosłą.
- Eh te dziewczyny. – Madeline uśmiechnęła się sama do siebie.

czwartek, 5 czerwca 2014

7. Nowa droga



Notka krótka, ale mam nadzieję, że zachęcę was do dalszej twórczości na waszych blogach. Mam nadzieję, że wasze sesje, matury przebiegają pomyślnie i bez poślizgów. Nawet nie wiecie jak w takich sytuacjach cieszę się, że już jestem po studiach. Życzę wam wytrwałości  w nauce i waszej twórczości. Działajcie dziewczyny! :)

- Dobrze Myszko! Teraz krawędź. Nie szalej tak na zakręcie… wyprostuj i dopiero gaz! – Rick postukał małą słuchawkę, po czym pociągnął obfity łyk Pepsi. Był środek lipca i piekące słońce nie oszczędzało nikogo. Rozparł się na jednym z krzesełek na trybunie i ściągnął okulary  rozciągając się do słońca. – Pracuj nad precyzją, ja popracuję nad opalenizną – rzucił leniwie do mikrofonu.
- Witaj Rick. – ktoś zakłócił mu kąpiel słoneczną.
- Hej Bob. – mężczyźni uścisnęli sobie dłoń. Drugi trener zajął miejsce obok. – Przyszedłeś się poopalać? – zapytał Rick i badawczo przyjrzał się znajomemu.
- Nie. Musicie kończyć, potrzebujemy toru… - wyjaśnił i uciekł wzrokiem. Rick zmrużył brwi i utkwił piwne oczy w swoim rozmówcy.
- Znowu? – zapytał spokojnie.
- Yhym  wiesz, że Korin musi być w formie. Zbliżają się mistrzostwa i wyścig partnerski z Nourasją.
- Ok, ale dlaczego akurat ten tor?
- Zajęliście przecież największy… nie jest wam potrzebny. – Bob nagle zainteresował się swoimi butami. Kontemplował ich wygląd jak gdyby nagle okazało się, że ma na sobie cudem złote trzewiki.
- Bob do cholery przestań chrzanić byliśmy rozpisani w grafiku! Don sam go ustalał. – Ricka zaczynała irytować ta sytuacja.
- No właśnie Don powiedział, że możemy go używać we środy. Musicie zapisać się na inny dzień. – wyjaśnił zakłopotany. Rick żachnął się wiedział, że dyskusja z Bobem nie ma większego sensu, w końcu to nie była jego wina. Każdy trener robił co mógł dla swojego podopiecznego, choćby kosztem innych.
- Sam wyjaśnię to z Donem – wstał gwałtownie i nawet nie zaszczycił współpracownika spojrzeniem. – Myszko kończymy na dzisiaj. – Nie, dobrze Ci idzie. Ustępujemy miejsca lepszym. – rzucił gorzko do słuchawki mikrofonu. 

***
Wyskoczyła z kokpitu niczym wściekła puma. Po drodze minęła Korina, który właśnie wchodził na tor.
- Kochanie! – podbiegł do niej pragnąc pocałować ją na powitanie. Jego zamiary spełzły  na niczym, Eva ofukała go odchylając głowę i ruszyła zamaszystym krokiem w stronę hangaru. Korin stał osłupiały, oprzytomniał w momencie gdy usłyszał  w słuchawce głos swojego trenera nakazujący mu wejście na pokład ścigacza.

***
Otworzył zamaszyście drzwi, wszedł do holu, w którym siedziała asystentka.
- Rick szef jest zajęty, nie wchodź do środka! – rzuciła zirytowana i nerwowo naciągnęła żakiet.
- Spadaj Andrea, nie dam się zwieść nie tym razem, muszę pogadać z Donem! – warknął Rick.
Tym czasem z gabinetu wypruła Eva. – Już jest wolne! - Na odchodne trzasnęła drzwiami z całej siły, aż zadzwoniły mu zęby. – No tak jak zwykle zdążyła mnie ubiec, cwaniara jedna – pomyślał i zdecydowanie nacisnął klamkę.

- Nie wiem czemu, ale nie jestem zdziwiony twoim widokiem. – tymi słowami przywitał go Wei.
- Czuje się rozczarowany tym, że już nie jestem w stanie niczym Cię zaskoczyć. – odciął się Rick.
- A więc słucham? – zapytał Don i skrzyżował ramiona.
- Dlaczego znowu dokonałeś zmian w grafiku? Po raz kolejny musieliśmy przerwać trening. – oparł się o kant biurka.
- Bob złożył zapotrzebowanie na tor, dlatego przeniosłem was na inny dzień. – Don usiadł na swoim fotelu i zaczął przeglądać stos dokumentów, dyskusję uważał za wyjaśnioną.
- Don, przecież Eva to twoja córka! – zdenerwował się Rick.
- Owszem. Wiesz jednak, że nie mieszam spraw zawodowych z prywatnymi. Od zawsze panuje zasada, że pierwszeństwo do sprzętu i treningów mają piloci z wyższych lig. Stosuje to konsekwentnie wobec wszystkich, bez żadnych wyjątków, więc tak samo nie mam zamiaru robić jakichkolwiek ustępstw dla Evy. Byłoby to niesprawiedliwe wobec innych, a w szczególności wobec niej. – zaczął szukać czegoś w szufladzie. – Widziałeś gdzieś zszywacz?
- Don! Do cholery skończ z tym protekcjonalnym tonem! – podniósł ton. -  Eva jest świetnym pilotem. Wiesz dobrze, że poradziłaby sobie w pierwszej lidze, a nawet w ekstraklasie. Ty kazałeś zaczynać jej jednak wszystko od samego początku. Ok, rozumiem, jest w tym  logika, dziewczyna sama musi zapracować na swój sukces, ale mam wrażenie, że od pewnego momentu postawiłeś wszystko na Korina. Przypominam, że przedtem chciałeś wykopać go na zbity pysk, bo tak go nie znosiłeś. Nagle obróciło Ci się o 180 stopni, dlatego że wyszło, że to facet twojej córki?! – Rick zrzucił stos dokumentów z blatu. Nie był już w stanie nad sobą zapanować.
- Rick nie tym tonem! To prawda nigdy za nim nie przepadałem, ale to dobry pilot. Nie mam zamiaru wyzłośliwiać się na nim z powodu mojej córki. Również z tego powodu postanowiłem ocieplić nieco nasze stosunki. A teraz zarzucacie mi, że go faworyzuje! Dopadła was z Evą jakaś masowa histeria?! Sami nie wiecie czego chcecie! A teraz się wynoś! – Zerwał się na równe nogi i zamaszystym gestem wskazał na drzwi. Rick jednak nie miał zamiaru nigdzie iść, jeszcze nie teraz. 
- Czy ty naprawdę jesteś taki, krótkowzroczny? – zapytał z politowaniem. Don zamrugał najwyraźniej nie rozumiejąc.
- Nie widzisz, że Eva jest zazdrosna! A ty robisz wszystko, żeby to jeszcze zaognić.
- Zazdrosna? Nonsens! – Szef uśmiechnął się z kpiną.
- Dlaczego nie pozwoliłeś lecieć jej w tym głupim wyścigu z Nourasją?! Ona tak bardzo na to liczyła.
- Wybrałem najlepszego zawodnika. Wei Racers musi wypaść jak najlepiej, to wydarzenie rangi politycznej.
- To durny reprezentacyjny wyścig w którym nie zyskujemy żadnych punktów. Jestem zawiedziony skoro sądzisz, że Eva nie jest dostatecznie dobra, żeby być Ziemskim reprezentantem. Przypominam Ci, że kiedyś już nim była i była najlepsza. Lepsza ode mnie, lepsza od Spencera i od jakiegokolwiek innego pilota.
- Nigdy o tym nie zapomnę! Ale jesteśmy tu i teraz, nie na Obanie, a Ty kim jesteś, żeby kwestionować moje decyzje? – rzekł lodowatym tonem Don Wei.
- Kim jestem? Jestem trenerem. I stoję tutaj przed tobą nie jako znajomy, lecz jako trener świetnego pilota i nie mogę patrzyć jak podcinasz nam skrzydła na każdym kroku. Ale wiesz co Don? Wygrałeś, bo ty przecież zawsze musisz wygrywać. Zwycięstwo jest najważniejsze. Gratulacje. – Thunderbolt ciężko przełknął ślinę -  Z dniem dzisiejszym składam wypowiedzenie.
- Nawet nie próbuj mnie szantażować, wiesz że to Ci się nie uda. – Don zmarszczył brwi w grymasie politowania.
- Nie mam zamiaru. Odchodzę i zabieram ze sobą Evę. Wyścigi nie kończą się na Wei Racers. To nic osobistego, ale tren i pilot muszą dogadywać się z managerem. To niczyja wina, po prostu nie potrafimy razem pracować. – odwrócił się i opuścił gabinet. Don nawet nie zdążył zaprotestować, stał osłupiały. Nie mógł pozbierać myśli. – Andrea, przynieś mi whisky – nacisnął klawisz automatycznej sekretarki. – Tak właśnie mam zamiar napić się whiski w samo południe! – rozłączył połączenie. Zgarnął z biurka wszystkie papiery i z wściekłością cisnął nimi na podłogę – Andrea ogłuchłaś?! – warknął tym razem przez drzwi. – Co za leniwa baba. - wyburczał pod nosem i opadł na fotel.

Eva miotała się po szatni. Próbowała ściągnąć kombinezon, jednak ze złości zapomniała rozpiąć zamek i teraz jej głowa utkwiła w połaciach materiału. Szamotała się tak klnąc szpetnie na czym świat stoi. Nagle usłyszała dźwięk suwaka i kombinezon wypuścił ją ze swoich sideł.
- Dzięki, Rick. – westchnęła jedynie.
- Głowa do góry Myszko. – rozczochrał jej czuprynę.
- Łatwo mówić gorzej zrobić. – klapnęła na ławce i zaczęła rozsznurowywać wysoki buty.
- Pakuj rzeczy, zabieram Cię stąd. – znieruchomiała. Utkwiła w nim swoje bordowe oczy, pełne zdziwienia.
- Odchodzimy, czas pomyśleć o pierwszej lidze, a może nawet ekstraklasie. Idziesz ze mną? – puścił do niej oczko. Uśmiechnęła się tak szeroko jak tylko potrafiła. – Z tobą choćby na koniec świata, trenerze.