niedziela, 2 listopada 2014

9. Przysługa

Powracam w końcu! Po długim czasie wrzucam takiego zamulacza, ale to po to żeby wystartować za niedługo z kolejną notką. Tą notkę napisałam już kiedyś, ale nie miałam głowy żeby ją zamieścić. Nie spodziewajcie się po niej zbyt wiele.

Bardzo, ale to bardzo dziękuje wam, że o mnie nie zapomniałyście i pojawiałyście się tutaj co jakiś czas z komentarzami :*:*:*
Teraz odwiedzam, wasze blogi każdy po kolei i czytam i czytam, co u waszych bohaterów! :3
***


Don szalał w dosłownym tego słowa znaczeniu. – Przecież masz tylko 19 lat! Z czego się utrzymasz? Jak będziesz żyła?! Liczyłem, że pójdziesz jednak na jakieś studia! – nerwowo gestykulując stał właśnie nad  Evą, która z trudem zasuwała walizkę.
- Właśnie, mam aż 19 lat i mogę decydować o własnym życiu. Mam trochę oszczędności jakoś sobie poradzę. Najwyżej poszukam dodatkowej pracy na pół etatu. – syknęła bo właśnie przycięła sobie palec zamkiem.
- Jakoś sobie poradzisz?! Tak mówi odpowiedzialny dorosły człowiek? – Uniósł się przed kolejnym wybuchem, jednak zamarł w pół oddechu. Wiedział, że w ten sposób niczego nie załatwi. – Przemyśl to jeszcze raz, proszę Cię. Nie możesz z powodu zmian w grafiku treningów wyprowadzać się z domu i rzucać pracy. Jesteś niesprawiedliwa. – powiedział spokojnie, choć przyszło mu to z trudem.
- Oj Tato uczepiłeś się tego grafiku, to naprawdę nie o to chodzi…
- Jesteś pewna? – zapytał po raz kolejny.
- Tak opłaciłam już mieszkanie z góry na 3 miesiące. Pomożesz mi chociaż z tymi walizkami, czy będziesz tak stał i wzdychał?
***
Mieszkanie apartamentem co prawda nie było, ale nie było też żadną norą. Poddasze w secesyjnej kamienicy. Obszerny livng-room z widną kuchnią i oddzielna sypialnia z maleńką łazienką. Evie spodobało się  ze względu na okna w dachu i stare drewniane stropy. Dodatkowo lokalizacja niedaleko centrum. Tuż obok była stacja metra i duże centrum handlowe. Wykonała baletowy piruet i wpadła do łazienki. Spojrzała w lustro. Patrzyła na nią ładna 19latka. Im stawała się starsza tym więcej zauważała podobieństwa do Mayi. Jej twarz wyszczuplała i nabrała bardziej kobiecych rysów. Jedyne czego żałowała to tego, że nie była równie wysoka jak jej matka, na szczęście do kurdupli również nie należała. Była średniego wzrostu, a w razie czego szpilki robiły swoje.
- Witaj Panno Wei! – przywitała się ze swoim odbiciem.
- Pora na zmiany czyż nie?! – przeczesała dłonią swoje czerwoną czuprynę. – Dosyć tej czerwieni! W tym sezonie modna jest naturalność. – rozerwała  pudełko z farbą do włosów.
***
Cała ta dziwna zgraja przyglądała jej się z niemałą ciekawością. Ona również lustrowała po kolei to barwne towarzystwo.
- A więc wielki Thunderbolt zawitał z powrotem w naszych skromnych progach! – krzyknął mulat z ogromnym afro i zbliżył się w ich stronę, w jego nosie błysnęło złote koluszko.
- Siema Szczur! – uścisnął dawnego kumpla.
- Widzę, że jak zwykle przyprowadzasz piękną panią. Jak Ty to robisz? – facet zwany Szczurem, zmierzył od góry do dołu Evę. Jej „nowe” czarne włosy lśniły opadając luźno na ramiona. Ubrała sukienkę pilotkę, podobną do takiej jaką nosiła Maya. Kiecka była skąpa i odsłania spory kawałek nóg, efekt był jednak zamierzony. W firmie ojca pełnej facetów nauczyła się jak należy się „odpowiednio” ubrać, żeby owinąć sobie w okuł palca kogo trzeba. Na nogi założyła botki z miękkiej skórki z luźną cholewką. Cały efekt podkreśliła mocną czerwoną szminką.
- Eva – uśmiechnęła się do niego zaczepnie i mocno uścisnęła jego dłoń.
-  Wołaj do mnie Szczur, a to jest reszta. – wskazał na grupę za  sobą. – Chodźcie tu durnie! – zawołał do swoich.  – Ah tak… koleżanka Ricka was onieśmiela…
- To jest Sven, kolejny pilot. Mało gada, ale jest w porządku. – wskazał na drobnego chłopaka o blond włosach. – Berkley to niezły skurczybyk, jak widać z resztą. – Muskularny mężczyzną z krótko ostrzyżonymi włosami kiwnął jej głową i wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. -  Lepiej mu nie wchodzić w drogę.
- Spokojnie Skarbie, dam Ci fory, jestem gentelmanem.  – dodał Berkley i mrugnął okiem. – Ten, tamten co wygląda jakby się wytarzał w mące to Rapeed, nasz mechanik. – Rapeed odpowiedział uśmiechem i skinął głową. Miał białe włosy zaplecione  w dredy i jasną porcelanową karnację, jego oczy w przeciwieństwie do reszty były czarne jak dwie studnie. Eva pomyślała, że musi mieć w sobie domieszkę krwi wenusjańskiej. 
- To już się wszyscy znamy, więc do rzeczy Rick. Znam Cię zbyt dobrze, żeby wiedzieć, że nie przyszedłeś tutaj w odwiedziny, bo się stęskniłeś.
- To prawda przyjacielu… Jak Ty mnie dobrze znasz. – Rick uśmiechnął się chytrze i mocno objął ramieniem Szczura, prawie go przyduszając.
- Myślę, że pamiętasz również o przysłudze, którą mi jesteś winien? – lekko zsunął okulary i spojrzał kumplowi prosto w oczy.
- Taa… Jasne, że pamiętam. – Szczur nie ukrywał niezadowolenia. – W czym mogę Ci pomóc? – silił się na fałszywy uśmiech.
- Weźmiesz ją do teamu. – wskazał na Evę. Wszystkie pary oczu zwróciły się ponownie w jej kierunku.
- Phi! – parsknął Szczur. – Chyba sobie jaja robisz, wiesz co sądzę o babach pilotach. Nie wiem czym Cię skusiła i co obiecałeś jej w zamian, ale mnie w to nie mieszaj! – buntowniczo skrzyżował ręce na piersi.
Dziewczyna już się gotowała na to, żeby powiedzieć temu jak mu tam chomikowi, co ona myśli o zakompleksionych szowinistach, ale Rick spojrzał na nią wymownie, więc postanowiła się uspokoić, w końcu to jego gra.
- Jednak słabo mnie znasz. – rzekł z rozczarowaniem Rick. – To Eva Wei, córka Mayi. – wyjaśnił i czekał na efekt jaki wywołał. Szczur wyglądał jakby połknął patyk.
- Chrzanisz! Myślałem, że tamta jest ruda. – nerwowo potarł podbródek.
- Co za kretyn! – pomyślała. – wystarczy zmienić kolor włosów, a już wszyscy głupieją…
- Szczur idioto od razu widać, że jest podobna do Mayi! - rzucił Berkley. – Masz oczy Mayi. Wiem bo twoja mama była zawsze moją idolką. – uśmiechnął się łagodnie i wyjął portfel z którego wygrzebał starą fotografię i podął ją Evie. W tle zobaczyła swoją matkę, która trzymała puchar grand prix, a drugim ramieniem obejmowała chudego nastolatka.  – To był najlepszy wyścig jaki widziałem. Po jego zakończeniu udało mi się wykiwać ochronę i dotarłem do Mayi. Twój ojciec był wściekły na ochroniarzy, a ona uśmiechnęła się i zawołała mnie do wspólnego zdjęcia.
Jeśli latasz jak matka, nie ma teamu, który Ci odmówi. – Berkley klepnął ja w ramie po przyjacielsku.
- To… to miłe z twojej strony. – Eva zawstydziła się i nie widziała co odpowiedzieć.
- Dobra, dobra koniec tych bzdetów! – Szczur odzyskał rezon. – Niech sobie lata, ale musicie mieć maszynę!
- I widzisz drogi kolego i tu nastąpiła  chwila, w której zaczynasz spłacać swój dług. – Rick uśmiechnął się paskudnie.





środa, 3 września 2014

przerwa techniczna

Przepraszam Was Wszystkie Moje Drogie!

Zmieniłam ostatnio pracę i byłam w rozjazdach na szkoleniach stąd brak notatek. Za nie długo pojawi się kolejna. Obiecuję również nadrobić wszystkie wasz rozdziały których okazji nie miałam widzieć.

Buziaki i fajnie, że jesteście :*:*:*

wtorek, 10 czerwca 2014

8. Między kobietami



Bandana zsunęła się z jego twarzy, odkrywając prawdę. Nie był mężczyzną. Stała tuż przed nim na długość miecza. Dostrzegł w jej granatowych  oczach przerażenie. Przez myśl przebiegło mu, że jest całkiem ładna i wygląda niewinnie, choć wiedział, że to tylko złudzenie. Rana na jego brzuchu co raz bardziej krwawiła. Zawahał się. To przecież kobieta. – miecz w dłoni zadrżał. Przed oczami zatańczyły ciemne plamy, stracił w końcu sporo krwi. Czuł, że jego nogi zrobiły się jak z waty. Oparł się o ścianę by nie upaść. Wykorzystała moment jego słabości. W przeciwieństwie do niego nie miała żadnych wątpliwości. Nie znana jej była litość. Zacisnęła szczęki w okropnym grymasie i uniosła ostrze.  Próbował sparować cios, jednak jego ramię odmówiło posłuszeństwa. A więc miał zginąć we własnej komnacie?
Powietrze zaświszczało. Kobieta cofnęła się o kilka kroków do tyłu. Osunęła się na kolana, kurczowo trzymając się szyi. Z pomiędzy jej palców, tryskała krew, która w tym świetle wydała się atramentowo czarna. Padła na plecy. Na jej twarzy już na zawsze zastygł wyraz zdziwienia „ dlaczego?”. Sztywne palce wciąż obejmowały strzałę wbitą w gardło.
- Dlaczego miałeś wątpliwości? Mogłeś ją zabić. – usłyszał zza pleców. – Zawahałeś się, bo była kobietą, prawda?
- Na szczęście Ty ich nie miałaś. – mówienie sprawiało mu co raz większy problem.
- To prawda, my kobiety ich nie mamy. – słabo widział jej twarz, wiedział jednak, że Lio uśmiechała się do niego. – Nie można spuścić Cię nawet na chwilę z oczu, bo zaraz w coś się pakujesz. Zaraz wezwę medyka, nie ruszaj się. – przytwierdziła z powrotem do pasa niewielką kuszę.
- Nie mam zamiaru. – stęknął i mocniej przycisnął dłoń do rany.
- Myślisz, że była z bractwa? – wskazała głową w kierunku martwej dziewczyny.
- Była ubrana tak, żeby na to wyglądało, ale nie. Na pewno nie. Inaczej bym nie żył. – zacisnął szczęki, rana była co raz bardziej krwawiła.
- Niech Orm to oceni. – ujęła go pod ramię i pomogła dotrzeć do łóżka.
- Przecież Orm…
- Przed chwilą wrócili z Ziemi. Nie wierć się tak, strasznie krwawisz! – syknęła.
- Muszę z nim porozmawiać. – próbował ułożyć się tak, żeby choć trochę zmniejszyć ból. Szybko zdał sobie sprawę, że jest to jednak niemożliwe.
- Najpierw medyk. Postaraj się nie zasypiać. – zniknęła za drzwiami.
***
Kilka dni później
Był w swoim żywiole. Loni jedna z jego „ulubionych”  dwórek właśnie masowała mu ramiona.
- Argosie, czy Ziemia jest naprawdę taka piękna jak mawiają? – zapytała Iko, jego kolejna ulubienica, siadając mu na kolanach i zalotnie bawiąc się jego kosmykiem włosów. Uśmiechnął się do niej uroczo jak to miał w zwyczaju i zainteresował się  sznurowaniem od jej dekoltu.
- Robi wrażenie, chociaż nie zobaczyłem tyle ile chciałem. – wyjaśnił, uśmiechając się do swoich myśli i rozplótł zwinnie, kolejną pętelkę wstążki. – A co takiego pragnąłeś zobaczyć Lordzie? – zapytała z ciekawością Loni i pocałowała go zaczepnie w szyję.
- Czyżbyście były zazdrosne? – udał zaskoczenie. Nourasjanki zachichotały kokieteryjnie.
- Argosie wszyscy tutaj nie posiadaliśmy się  zazdrości o Ciebie, a z tęsknoty nie wiedzieliśmy co mamy ze sobą począć. – do dyskusji złośliwie wciął się jego kuzyn, który właśnie pojawił się nie wiadomo skąd.
- Kuleją twoje książęce maniery, nadal nie nauczyłeś się pukać. – zjeżył się Argos.  Po czym, po chwili uśmiechnął się szeroko do Aikki. Przegonił Iko i uścisnął mocno po bratersku swojego kuzyna. Aikka skrzywił się z bólu.
- Co się stało? – zapytał z troską Argos. – No już moje Panie, jazda stąd, zachowujcie się przyzwoicie chociaż przy waszym księciu. – rzucił w stronę dziewczyn przyglądających się wszystkiemu z ciekawością.
- Co się stało? - zapytał ponownie, gdy zostali sami.
- Skrytobójca. Właściwie skrytobójczyni, przebrana za Rokka.
- A skąd wiesz, że to nie jedna z nich? – zapytał lord i spojrzał wyczekująco na księcia.
- Orm to sprawdził, rozpoznałby jednego ze swoich. A zresztą gdyby… wiesz, że nie byłoby mnie tutaj– wyjaśnił Aikka.
- Myślę, że nie możemy mu ufać. Przecież wiesz kim on jest. Popełniasz ogromy błąd trzymając go tutaj. To jak wpuścić żmiję do jaskini lwa. – insynuował, nawet nie miał zamiaru udawać, choć odrobiny sympatii względem Orma.
- Nie histeryzuj. Wiem co robię. Lepiej opowiedz jak było na Ziemi. – Aikka urwał ten temat. Wiedział, że czcza dyskusja nie wniesie nic, a doprowadzi jedynie do sprzeczki. Usadowił się ostrożnie w wysokim fotelu.
- Ambasador wymyślił sobie wyścig, podczas spotkania z koalicją. – oznajmił Argos i nalał sobie wina. Podał również puchar kuzynowi.
- Wyścig?
- Tak wyścig. I patrząc na twój stan to ja muszę wziąć w nim udział. Tobie zresztą i tak by nie wypadało, co najwyżej mógłbyś sobie posiedzieć na tronie i pomachać rączką do Ziemian – zawyrokował czarnowłosy Nourasjanin i uśmiechnął złośliwie.
- Taa jasne… największa frajda tylko dla Ciebie, jak zwykle zresztą. Lordowie niech się bawią, a książę niech się patrzy.  - zacisnął mocno szczęki i spróbował wyprostować się jak najbardziej to było możliwe.
– Nie krzyw się jak baba, głęboka ta rana? – Argos, nie krzywdował sobie w każdym razie z powodu wyścigu.
***
Bardzo brakowało jej najlepszej przyjaciółki, zwłaszcza w takiej chwili jak ta. Spojrzała przez okno na nocne niebo i odszukała jasno świecącej Wenus. – Sam mam nadzieję, że chociaż Ty jesteś szczęśliwa. Potrzebowała rozmowy, szczególnie z drugą kobietą. Wyszła z mieszkania i korytarzem skierowała się prawą stronę. Zapukała mocno do drzwi.
Otworzyła mama Samanty.
- Eva, kochanie co się stało?! – zapytała wypłoszona, było dobrze po dwunastej w nocy.
– Madeline… ja przepraszam… wiem, która jest godzina. – wybąkała zakłopotana. Kobiecie nie wiele trzeba było tłumaczyć, odsunęła się i wpuściła dziewczynę do środka. Eva zawsze bardzo lubiła i szanowała matkę swojej przyjaciółki. Madeline służyła jej dobrą radą i otuchą w trudnych chwilach. Doradzała w sprawach w których Don nie mógł jej pomóc, lub o których nawet nie wypadało, żeby wiedział. Dobrze było porozmawiać z mamą, co prawda nie swoją, ale zawsze coś. Madeline była w połowie Francuzką, piękną i pogodną. Kruchą i delikatną urodą obdarowała również swoją jedyną córkę. 
Kobieta rozlała do kubków gorącą czekoladę i usiadła naprzeciwko Evy przy kuchennym stole. Ujęła jej dłoń i spojrzała na nią swoimi błękitnymi oczami, oczami matki, które wiedziały i rozumiały wszystko. Eva pod takim spojrzeniem nie potrafiła dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Pękła i zaczęła płakać. Głośno i histerycznie, potem co raz ciszej.
 Madeline nie uciszała jej, nie pytała, cały czas trzymając mocno jej dłoń, czekała.  
Kiedy dziewczyna uspokoiła się trochę, zaczęła opowiadać wszystko co wydarzyło się w ostatnim czasie. Wyjazd do Arizony, atak Croga, walkę o życie Korina, spotkanie z Nourasjanami. Ogłoszenie wyścigu. Nie sprawiedliwe zachowanie jej ojca, faworyzowanie Korina, aż w końcu decyzję o odejściu z Wei Racers.
 – Mam nadzieję, że Rick ma jakieś pojęcie o tym co robi, bo ja nie mam kompletnie żadnego. – na tym zakończyła swoją opowieść. Spojrzała na Madeline z nadzieją.
- Ehh. – westchnęła kobieta. – Pozwól, że zacznę od końca. Wybrałaś sobie ciężką ścieżkę. – Eva zdziwiła się. – Wybrałaś świat zdominowany przez mężczyzn. Świat wyścigów wciąż do takich należy, nie zaprzeczaj. Kochanie cały czas żyłaś w cieniu swojego ojca, potem sama skryłaś się w cieniu Korina. Don to dobry choć szorstki człowiek, czy kiedyś zastanawiałaś się, jak wyglądałyby wasze relację, gdybyś nie była pilotem? – Eva szczerze zaprzeczyła, nigdy o tym nie myślała.
- Weszłaś na podwórko silnego faceta i cały czas udowadniasz mu jak bardzo się myli. To że jesteś jego córką nie ma nic do rzeczy, dlatego traktował Cię jak intruza. Dodatkowo trauma, którą przeszedł po śmierci twojej matki i strach o Ciebie jedynie nawarstwiły wasze problemy.
- Chcesz powiedzieć, że to moja wina? – wzdrygnęła się dziewczyna. Madeline spokojnie zaprzeczyła.
- Oczywiście, że nie. Jesteś bardzo młoda Evo, jeszcze nie pojęłaś jak bardzo mężczyźni potrafią bronić swojego terytorium i swojej pozycji. – Pogłaskała czule jej włosy. Dziewczyna zamilkła, nigdy nie myślała o tym w ten sposób. Nie patrzyła na to ze strony ojca, szczerze w ogóle o nim nie myślała jeśli chodziło o wyścigi.
- Druga sprawa to Korin. Inspirował Cię, imponował Ci, przecież macie taką samą pasję. Jest przystojny i starszy od  Ciebie, jest doświadczony nie trudno jest się w nim zakochać.
-  Jednak to mistrz kochający błyski fleszy, gotowy wygrywać za wszelką cenę,  kolejny samiec zadufany w swojej doskonałości. – Madeline zaczęła się śmiać na widok dziwnej miny rozmówczyni. Eva wyglądała jak zbity pies, w końcu sama roześmiała się ze swojej żałosności.
- W sprawie Korina, nie mogę Ci pomóc. Musisz sama zadać sobie pytanie, czy jesteś pewna swoich uczuć. Czy kiedy staniecie naprzeciwko siebie, bo taka chwila nadejdzie. Czy z kochanków nie staniecie się wrogami? Czy w błysku fleszy znajdzie się miejsce dla Ciebie? – spojrzała jej prosto w oczy.
- Coś sugerujesz? Przecież ja jestem pewna tego co czuję… Przynajmniej zawsze byłam. – rozmowa o jej własnych uczuciach wcale nie była prosta, bo coraz bardziej przekonywała się o tym, że sama nie wiedziała co czuje.
- I z tej pewności uczuć bardzo spodobał Ci się Nourasjanin? – Mama Sam uśmiechnęła się zadziornie.
- Ja… nie. Wcale że nie! – oburzyła się Eva i o mało co nie rozlała czekolady.
- Dziecko… mnie chcesz oszukać? Tylko po co? Nie oszukuj samej siebie. Uwierz mi, że Samanta potrafi lepiej kłamać od Ciebie, a i tak się połapię. Ale nie o Nourasjanina teraz chodzi. – podniosła kubek i upiła łyk. – Podjęłaś dobrą decyzję o odejściu z teamu Dona. Nie bój się, zacznij żyć pełną piersią i nie pozwól się ograniczać, nikomu, choćby to byli najbliżsi ci ludzie. Rick ma dobre chęci, nawet możliwe że wie co robi. Tak czy siak ta sytuacja musiała wyklarować się właśnie w ten sposób. Musisz zrobić kolejny krok. Eva? – przerwała zaskoczona nagłą konsternacją nastolatki.
- Masz rację w końcu zawalczę o siebie! Dziękuję Ci za rozmowę, jesteś nie zastąpiona. Nawet nie wiesz jak bardzo mi pomogłaś! – uściskała Madeleine, ucałowała ją w policzek i wybiegła pełna optymizmu, pozostawiając niedopitą czekoladę i zdziwioną sąsiadkę, bowiem w jej głowie zrodził się kolejny wspaniały pomysł z cyklu jak być dorosłą.
- Eh te dziewczyny. – Madeline uśmiechnęła się sama do siebie.

czwartek, 5 czerwca 2014

7. Nowa droga



Notka krótka, ale mam nadzieję, że zachęcę was do dalszej twórczości na waszych blogach. Mam nadzieję, że wasze sesje, matury przebiegają pomyślnie i bez poślizgów. Nawet nie wiecie jak w takich sytuacjach cieszę się, że już jestem po studiach. Życzę wam wytrwałości  w nauce i waszej twórczości. Działajcie dziewczyny! :)

- Dobrze Myszko! Teraz krawędź. Nie szalej tak na zakręcie… wyprostuj i dopiero gaz! – Rick postukał małą słuchawkę, po czym pociągnął obfity łyk Pepsi. Był środek lipca i piekące słońce nie oszczędzało nikogo. Rozparł się na jednym z krzesełek na trybunie i ściągnął okulary  rozciągając się do słońca. – Pracuj nad precyzją, ja popracuję nad opalenizną – rzucił leniwie do mikrofonu.
- Witaj Rick. – ktoś zakłócił mu kąpiel słoneczną.
- Hej Bob. – mężczyźni uścisnęli sobie dłoń. Drugi trener zajął miejsce obok. – Przyszedłeś się poopalać? – zapytał Rick i badawczo przyjrzał się znajomemu.
- Nie. Musicie kończyć, potrzebujemy toru… - wyjaśnił i uciekł wzrokiem. Rick zmrużył brwi i utkwił piwne oczy w swoim rozmówcy.
- Znowu? – zapytał spokojnie.
- Yhym  wiesz, że Korin musi być w formie. Zbliżają się mistrzostwa i wyścig partnerski z Nourasją.
- Ok, ale dlaczego akurat ten tor?
- Zajęliście przecież największy… nie jest wam potrzebny. – Bob nagle zainteresował się swoimi butami. Kontemplował ich wygląd jak gdyby nagle okazało się, że ma na sobie cudem złote trzewiki.
- Bob do cholery przestań chrzanić byliśmy rozpisani w grafiku! Don sam go ustalał. – Ricka zaczynała irytować ta sytuacja.
- No właśnie Don powiedział, że możemy go używać we środy. Musicie zapisać się na inny dzień. – wyjaśnił zakłopotany. Rick żachnął się wiedział, że dyskusja z Bobem nie ma większego sensu, w końcu to nie była jego wina. Każdy trener robił co mógł dla swojego podopiecznego, choćby kosztem innych.
- Sam wyjaśnię to z Donem – wstał gwałtownie i nawet nie zaszczycił współpracownika spojrzeniem. – Myszko kończymy na dzisiaj. – Nie, dobrze Ci idzie. Ustępujemy miejsca lepszym. – rzucił gorzko do słuchawki mikrofonu. 

***
Wyskoczyła z kokpitu niczym wściekła puma. Po drodze minęła Korina, który właśnie wchodził na tor.
- Kochanie! – podbiegł do niej pragnąc pocałować ją na powitanie. Jego zamiary spełzły  na niczym, Eva ofukała go odchylając głowę i ruszyła zamaszystym krokiem w stronę hangaru. Korin stał osłupiały, oprzytomniał w momencie gdy usłyszał  w słuchawce głos swojego trenera nakazujący mu wejście na pokład ścigacza.

***
Otworzył zamaszyście drzwi, wszedł do holu, w którym siedziała asystentka.
- Rick szef jest zajęty, nie wchodź do środka! – rzuciła zirytowana i nerwowo naciągnęła żakiet.
- Spadaj Andrea, nie dam się zwieść nie tym razem, muszę pogadać z Donem! – warknął Rick.
Tym czasem z gabinetu wypruła Eva. – Już jest wolne! - Na odchodne trzasnęła drzwiami z całej siły, aż zadzwoniły mu zęby. – No tak jak zwykle zdążyła mnie ubiec, cwaniara jedna – pomyślał i zdecydowanie nacisnął klamkę.

- Nie wiem czemu, ale nie jestem zdziwiony twoim widokiem. – tymi słowami przywitał go Wei.
- Czuje się rozczarowany tym, że już nie jestem w stanie niczym Cię zaskoczyć. – odciął się Rick.
- A więc słucham? – zapytał Don i skrzyżował ramiona.
- Dlaczego znowu dokonałeś zmian w grafiku? Po raz kolejny musieliśmy przerwać trening. – oparł się o kant biurka.
- Bob złożył zapotrzebowanie na tor, dlatego przeniosłem was na inny dzień. – Don usiadł na swoim fotelu i zaczął przeglądać stos dokumentów, dyskusję uważał za wyjaśnioną.
- Don, przecież Eva to twoja córka! – zdenerwował się Rick.
- Owszem. Wiesz jednak, że nie mieszam spraw zawodowych z prywatnymi. Od zawsze panuje zasada, że pierwszeństwo do sprzętu i treningów mają piloci z wyższych lig. Stosuje to konsekwentnie wobec wszystkich, bez żadnych wyjątków, więc tak samo nie mam zamiaru robić jakichkolwiek ustępstw dla Evy. Byłoby to niesprawiedliwe wobec innych, a w szczególności wobec niej. – zaczął szukać czegoś w szufladzie. – Widziałeś gdzieś zszywacz?
- Don! Do cholery skończ z tym protekcjonalnym tonem! – podniósł ton. -  Eva jest świetnym pilotem. Wiesz dobrze, że poradziłaby sobie w pierwszej lidze, a nawet w ekstraklasie. Ty kazałeś zaczynać jej jednak wszystko od samego początku. Ok, rozumiem, jest w tym  logika, dziewczyna sama musi zapracować na swój sukces, ale mam wrażenie, że od pewnego momentu postawiłeś wszystko na Korina. Przypominam, że przedtem chciałeś wykopać go na zbity pysk, bo tak go nie znosiłeś. Nagle obróciło Ci się o 180 stopni, dlatego że wyszło, że to facet twojej córki?! – Rick zrzucił stos dokumentów z blatu. Nie był już w stanie nad sobą zapanować.
- Rick nie tym tonem! To prawda nigdy za nim nie przepadałem, ale to dobry pilot. Nie mam zamiaru wyzłośliwiać się na nim z powodu mojej córki. Również z tego powodu postanowiłem ocieplić nieco nasze stosunki. A teraz zarzucacie mi, że go faworyzuje! Dopadła was z Evą jakaś masowa histeria?! Sami nie wiecie czego chcecie! A teraz się wynoś! – Zerwał się na równe nogi i zamaszystym gestem wskazał na drzwi. Rick jednak nie miał zamiaru nigdzie iść, jeszcze nie teraz. 
- Czy ty naprawdę jesteś taki, krótkowzroczny? – zapytał z politowaniem. Don zamrugał najwyraźniej nie rozumiejąc.
- Nie widzisz, że Eva jest zazdrosna! A ty robisz wszystko, żeby to jeszcze zaognić.
- Zazdrosna? Nonsens! – Szef uśmiechnął się z kpiną.
- Dlaczego nie pozwoliłeś lecieć jej w tym głupim wyścigu z Nourasją?! Ona tak bardzo na to liczyła.
- Wybrałem najlepszego zawodnika. Wei Racers musi wypaść jak najlepiej, to wydarzenie rangi politycznej.
- To durny reprezentacyjny wyścig w którym nie zyskujemy żadnych punktów. Jestem zawiedziony skoro sądzisz, że Eva nie jest dostatecznie dobra, żeby być Ziemskim reprezentantem. Przypominam Ci, że kiedyś już nim była i była najlepsza. Lepsza ode mnie, lepsza od Spencera i od jakiegokolwiek innego pilota.
- Nigdy o tym nie zapomnę! Ale jesteśmy tu i teraz, nie na Obanie, a Ty kim jesteś, żeby kwestionować moje decyzje? – rzekł lodowatym tonem Don Wei.
- Kim jestem? Jestem trenerem. I stoję tutaj przed tobą nie jako znajomy, lecz jako trener świetnego pilota i nie mogę patrzyć jak podcinasz nam skrzydła na każdym kroku. Ale wiesz co Don? Wygrałeś, bo ty przecież zawsze musisz wygrywać. Zwycięstwo jest najważniejsze. Gratulacje. – Thunderbolt ciężko przełknął ślinę -  Z dniem dzisiejszym składam wypowiedzenie.
- Nawet nie próbuj mnie szantażować, wiesz że to Ci się nie uda. – Don zmarszczył brwi w grymasie politowania.
- Nie mam zamiaru. Odchodzę i zabieram ze sobą Evę. Wyścigi nie kończą się na Wei Racers. To nic osobistego, ale tren i pilot muszą dogadywać się z managerem. To niczyja wina, po prostu nie potrafimy razem pracować. – odwrócił się i opuścił gabinet. Don nawet nie zdążył zaprotestować, stał osłupiały. Nie mógł pozbierać myśli. – Andrea, przynieś mi whisky – nacisnął klawisz automatycznej sekretarki. – Tak właśnie mam zamiar napić się whiski w samo południe! – rozłączył połączenie. Zgarnął z biurka wszystkie papiery i z wściekłością cisnął nimi na podłogę – Andrea ogłuchłaś?! – warknął tym razem przez drzwi. – Co za leniwa baba. - wyburczał pod nosem i opadł na fotel.

Eva miotała się po szatni. Próbowała ściągnąć kombinezon, jednak ze złości zapomniała rozpiąć zamek i teraz jej głowa utkwiła w połaciach materiału. Szamotała się tak klnąc szpetnie na czym świat stoi. Nagle usłyszała dźwięk suwaka i kombinezon wypuścił ją ze swoich sideł.
- Dzięki, Rick. – westchnęła jedynie.
- Głowa do góry Myszko. – rozczochrał jej czuprynę.
- Łatwo mówić gorzej zrobić. – klapnęła na ławce i zaczęła rozsznurowywać wysoki buty.
- Pakuj rzeczy, zabieram Cię stąd. – znieruchomiała. Utkwiła w nim swoje bordowe oczy, pełne zdziwienia.
- Odchodzimy, czas pomyśleć o pierwszej lidze, a może nawet ekstraklasie. Idziesz ze mną? – puścił do niej oczko. Uśmiechnęła się tak szeroko jak tylko potrafiła. – Z tobą choćby na koniec świata, trenerze.

niedziela, 18 maja 2014

6. Różne oblicza zazdrości


Korin założył pożyczone wojskowe bojówki i właśnie wciągał płócienny podkoszulek. Był jeszcze osłabiony, ale stał pewnie o własnych siłach. Ruszył w eskorcie dwóch żołnierzy, którzy poprowadzili go do sali, w której miało odbyć się przesłuchanie w sprawie „spotkania” z Crogiem. Eva odprowadziła, go wzrokiem i uśmiechnęła się do swoich myśli. Ich pobyt w bazie, w końcu dobiegał końca.
Miała już dosyć czterech ścian, dlatego nieobecność Korina postanowiła spożytkować na przechadzkę.
Deszczowe chmury zbierały się nad pustynią. Wzmógł się wiatr, a cała okolica poszarzała. Przyjęła to jednak jako dobrą monetę. Mogła w końcu odetchnąć, chłodnym powietrzem.
Przechodząc między hangarami, natknęła się przypadkowo na wymianę zdań Argosa i Orma.
- Tyle razy mówiłem Ci, żebyś trzymał się z daleka! Jesteś jak wrzód na dupie! – uniósł się Argos i zacisnął mocno szczękę.
- Lordzie Argosie, żaden Rokka nie podlega twojej władzy, nie masz prawa wydawać mi rozkazów. – odparł spokojnie Orm. Młody lord groźnie zmrużył oczy.
- Odmieńcy… cały czas nie mogę się nadziwić, że królestwo nie wytępiło was do samego końca! Popełnili ogromny błąd. – stanął naprzeciw mistrza cieni i wyzywająco spojrzał mu w oczy.
- Póki żyjesz ciągle istnieje nadzieja, że naprawisz to ogromne niedopatrzenie, Lordzie. – Głos Orma jak zwykle był lodowaty i pozbawiony emocji. – Pamiętaj, że Ci którym służę nie pochodzą z tego świata. – wiatr zaszumiał mieszając się z jego głosem. Odwrócił się i odszedł w swoją stronę, pozostawiając rozgoryczonego rozmówcę.
Zaskoczył ją agresywny ton Argosa, lecz mimo to kompletnie nie rozumiała nic z wewnętrznych konfliktów Nourasjan. Postanowiła więc wycofać się niezauważona. Nie chciała wyjść na podsłuchiwaczke. 

***
Brama wjazdowa była otwarta. Zaskoczył ją brak jakiejkolwiek warty w  pobliżu. Kątem oka spostrzegła Orma, który właśnie opuszczał bazę i ruszył w stronę pustkowia.
- Orm! Zaczekaj! – zawołała i ruszyła w ślad za nim. Nie zwolnił kroku, lecz w końcu go dogoniła.
- Przecież wiesz, że nie możemy opuszczać terenu bazy bez zgody. – zaczęła.
- Więc dlaczego to zrobiłaś? – zapytał nawet nie zaszczycając  ją spojrzeniem.  
- O to samo mogę zapytać Ciebie. -  zripostowała jednak nie doczekała się żadnej odpowiedzi. – Gdzie idziesz? – podjęła próbę rozmowy po raz kolejny.
- Po prostu przed siebie. – wyjaśnił lakonicznie. Orm zdecydowanie nie należał do dobrych rozmówców. Nourasjanin jednak w żaden sposób nie protestował przeciwko jej obecności i nie przeganiał jej. Podejrzewała, że tylko dlatego, że wtedy musiałby się przecież odezwać.
- Orm… wtedy… Ja i Korin jesteśmy bardzo wdzięczni, że nas uratowałeś. Chciałam Ci podzię…
- Już to zrobiłaś. – urwał jej Nourasjanin.
 – Ah no tak. – żachnęła się. - Co się stało z Crogiem? Czy on nadal żyje? – Zatrzymał się i spojrzał na nią z wyrzutem. – Czy Ty zawsze tyle mówisz?
- Zazwyczaj o wiele więcej. – uśmiechnęła się zadowolona z sukcesu, w końcu udało się jej wywołać jakieś emocje u góry lodowej. – To co z tym Crogiem? – nie odpuszczała.
- Żyje. Wasze wojsko stara się coś od niego wydusić. – spojrzał na nią i z przykrością stwierdził, że krótkie odpowiedzi jej nie satysfakcjonują. – Nie łatwo jest zmusić Croga do mówienia, bo niełatwo go zastraszyć. Bólu również się nie lękają. Trzeba się ubiec do pewnych sposobów.
- Nourasjanie tak potrafią? – pokiwał przecząco głową.
 – Coś mi jednak mówi, że Ty byś potrafił. – uśmiechnęła się zadziornie.
– Nie zgodzili się. – jego kąciki ust drgnęły w ledwo zauważalnym uśmiechu. Przez tą krótką chwilę wydawało jej się, że jest młody. Później znowu nie potrafiła określić jego wieku. Pierwsza kropla deszczu uderzyła ją w nos.
***
Była przemoczona do suchej nitki. Pomachała Ormowi na pożegnanie. O dziwo uśmiechnął się nieznacznie i odpowiedział tym samym gestem. – Nie ładnie jest podsłuchiwać. – rzucił na odchodne.
Złapała dolną krawędź bokserki i  zaczęła wykręcać ją z wody, tworząc pokaźną kałużę.
- Musiałaś zmarznąć. – poczuła jak ktoś zarzuca jej na ramiona ciepłą i suchą kurtkę.
- Oh.. Argos. – nie zdążyła ukryć zdziwienia. – dziękuję, to nie było konieczne. – odparła zakłopotana, czując, że zaczyna się rumienić.
- Drobiazg. Nie widywałem cię zbyt często przez ostatnie dni, coś się stało? – zapytał i przyjrzał się jej bacznie.
- Tak, Korin odzyskał przytomność. – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- To dobra wiadomość. A u Ciebie wszystko w porządku? – podejrzliwie przyglądał się jej przemoczonym ubraniom.
- Złapał mnie deszcz podczas spaceru. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, dzisiaj wieczorem wracamy do domu.
- Ja również za niedługo wracam na Nourasję. Przy następnej okazji przyjazdu na Ziemię, nie mam zamiaru pakować się razem z delegacją, to strasznie nudne. Wolałbym zobaczyć co innego. – obdarzył ją jednym z palety swoich zniewalających uśmiechów. – Myślę, że ty również powinnaś zobaczyć Nourasję.
- O tak zdecydowanie. – Już ktoś kiedyś postawił mi taką propozycję, ale to było dawno i nieprawda. – zachowała tą myśl dla siebie. Postanowiła unikać tematu Aikki podczas każdej rozmowy z jego kuzynem. Argos również nie wspominał zbyt wiele na jego temat.
- W każdym razie zapraszam! O towarzystwo nie będziesz musiała się martwić. Chętnie pokarze Ci to co w Nourasji najle…
- W to nie wątpię. Pani ma już jednak towarzystwo - odpowiednie towarzystwo! – zaakcentował ostanie słowa Korin, który nie spodziewanie wtrącił się do rozmowy. – Eva pakuj się, możemy w końcu wracać. – pociągnął dziewczynę za rękę, a mijając Argosa uraczył go mocnym ciągnięciem z łokcia. – Ah, jeszcze jedno. – ściągnął kurtkę z Evy i niedbale odrzucił ją właścicielowi.
- Nie ma za co. – wycedził przez zaciśnięte zęby Argos.

***
- Ci Nourasjanie są prze bezczelni! – warczał Korin. – Na chwilę człowiek zaniemoże, a oni już kręcą się koło twojej dziewczyny jak jakieś zasrane sępy. Najwyraźniej Nourasjanki to obrzydliwe baby ! – Evę rozbawiła ta sytuacja i wizja Norasjańskich kobiet wyglądem zbliżonym do ogrów z ziemskich baśni.
– To słodkie, że jesteś taki zazdrosny, ale nie masz o co. – przylgnęła do jego ramienia łasząc się jak kotka.
– No ja myślę! – zdenerwowanie zaczęło mu mijać. Korin szybko się złościł i gwałtownie wybuchał, ale równie szybko mu przechodziło. Wolał się oddać przyjemniejszym zajęciom.
- Chciałbym choć na chwilę być z Tobą sam. – objął ją w tali i przysunął do siebie, zadarł jej brodę do góry i zajrzał w oczy. Pocałował ją w usta, potem całował  po szyi. Jego gorący oddech, delikatnie pieścił jej mokrą skórę. Po całym ciele przebiegło ją przyjemne mrowienie.
 – Ale na początku zajął bym się tym. – zsunął z jej ramienia jedno mokre ramiączko podkoszulka.
 – A potem co? – zagryzła wargi i spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.
 -  Zaraz się przekonasz. – uśmiechnął się przebiegle i nacisnął klamkę od jej kwatery. Tego dnia nie było jej dane przekonać się co planował Korin.
W kwaterze czekał na nich Don Wei.
- Dobrze, że w końcu jesteście. Macie pozwolenie stąd odjechać i proponują nie zwlekać, aby nikt  ze sztabu  nie zmienił  zdania. Eva szybko poprawiła opuszczone ramiączko i pomięty  podkoszulek. – Don najwyraźniej tego nie zauważył.
- Mam dla was jeszcze jedną informację, za kilka miesięcy ma odbyć się oficjalne spotkanie władz nourasjańskich wraz z prezydentem McCullenem w białym domu. – Korin zdegustowany uniósł brwi do góry. - Przed chwilą poproszono mnie abym na cześć tego wydarzenia zorganizował pokazy lotnicze, które zakończą się wyścigiem Ziemia vs. Nourasja. To ma być partnerski wyścig, który ma podkreślić rangę naszego wspólnego sojuszu.
- Nie krzyw się tak! – warknął na Korina. – również uważam to za głupotę, jednak nie mamy wyjścia. Eva doskonale wiedziała, że  ojciec nie przepadał szczególnie za Nourasjanami, a jego antypatia trwała od wyścigów na Alwasie. Była chyba jedyną osobą w tym pomieszczeniu, którą ucieszyła ta wiadomość.
- Tato, w takim razie ja bym mogła! – rzuciła podekscytowana. - Przecież już tyle razy ścigałam się z Aikką, wiem czego można się po nich spodziewać. Jestem najlepszym kandydatem. – uśmiechnęła się do swoich myśli. Don chrząknął znacząco.
- No właśnie. Poleci mój najlepszy pilot. – dziewczynie serce mocniej zabiło. – Nie zawiodę Cię tato! – oczami wyobraźni widziała już ten wyścig.
- Korin, musisz szybko wracać do zdrowia, liczę na Ciebie. A teraz pakujcie się i odjeżdżamy, mam serdecznie dosyć tego miejsca. Czekam na was w samochodzie.
Obydwoje stali osłupiali. – Tato dlaczego to nie mogłam być ja? Dlaczego Korin ?! – była tak rozczarowana, że z trudem powstrzymywała łzy.
- Słyszałaś twój ojciec po raz pierwszy w życiu nie zwrócił się do mnie po nazwisku. Powiedział „Korin liczę na Ciebie” czy mi się wydawało? Ktoś musiał go podmienić. – zbyt zaaferowany zmianą frontu swojego szefa nawet nie dostrzegł podłego humoru swojej dziewczyny.