niedziela, 27 kwietnia 2014

4. Kosmiczna dyplomacja



Mały, zielony wężyk pokonywał góry i doliny, po chwili wzniesienia przemieniły się w niewielkie pagórki, które zaczęły przechodzić w równinę. Na ekranie respiratora równina nigdy nie wróżyła nic dobrego.
- Adrenalina! – krzyknął lekarz do reszty zespołu. Eva nie mogła wejść na blok operacyjny przyglądała się wszystkiemu z górnego korytarza przez szklaną szybę. Nie widziała ekranu respiratora, ukrytego za plecami lekarzy, wiedziała jednak nagły wybuch zamieszania wśród personelu. Potem widziała igłę wbitą w serce Korina, i tłok strzykawki który wprowadził pod jego skórę bezbarwny płyn. Później widziała jak jego bezwładne ciało drga w objęciach elektrowstrząsów i dalej nic.
Korin odszedł… Nie było go już tutaj. Zacisnęła szczęki aż do bólu, chciała wrzeszczeć, nie mogła jednak złapać tchu. Osunęła się na ziemię. Po jej policzkach popłynęły gorące łzy. Płakała w zupełnej ciszy.
Ktoś złapał ją mocno za ramiona i pociągnął zdecydowanie do góry. Odgarnął jej włosy z czoła, ujął twarz w dłonie i spojrzał w oczy.
- Ciii… - wszystko będzie dobrze. Usłyszała tak dobrze znany głos. Czuły i dobry. Była w amoku, realny świat przesłoniła mgła. – Evo! – ktoś szarpnął nią mocno. Zogniskowała błędny wzrok i spojrzała na twarz swojego ojca.
- Tato... Korin! – zaniosła się szlochem. Ojciec przytulił ją mocno.
- No na co Pan czeka?! – warknął Don w stronę generała, który przyszedł tutaj w raz z Panem Weiem.
Generał kiwnął znacząco głową. - Doktorze Jackovski proszę zjawić się tutaj natychmiast! – rzucił w stronę tarczy mikrofonu. Dosłownie po paru sekundach lekarz wyrósł jak spod ziemi.
- Panie generale, Crog zmiażdżył mu organy wewnętrzne. Nie mogliśmy powstrzymać krwotoków. Pacjent nie miał szans. – zaczął gorączkowo tłumaczyć się lekarz.
- Milczeć! – urwał mu generał. – Zastosować nanobakterie!
- A a a ale, to niestabilna cząsteczka dopiero w warunkach laboratoryjnych... Nie mamy pozwolenia – zawahał się Jackovski.
- To właśnie je wydaje! – krzyknął generał.
- To wielki ryzyko… kongres musi wyrazić zgodę…
- Kongres biorę na siebie, a chłopak już nie ma czym ryzykować już nic nie pogorszy jego stanu! Jackovski wykonać! To rozkaz do cholery jasnej!

Dr. Jackowski ubrał grube gumowe rękawice i maskę ochronną na twarz. Cały zespół został wyproszony z bloku i stał na balkonie obserwacyjnym wraz z Evą i Donem.
W dłoniach trzymał niewielką fiolkę z żółtawym płynem. Odpiął korek i delikatnie wlał zawartość pojemnika do ust Korina.
- Cząsteczka nano – alpha – bakterion została wprowadzona w ciało pacjenta. – skomentował lekarz.
Eva tak bardzo zaciskała pięści, że paznokcie przebiły jej skórę do krwi.
Nic się nie działo, Korin nadal leżał bez życia i wtedy na równinie pokazał się niewielki pagórek który zielony wężyk przeskoczył wesoło, potem kolejny i jeszcze jeden i jeszcze dwa.  Załoga wybuchła radością i zaczęto bić głośne brawa.
Maleńkie microboty, tycie anioły życia  wielkości bakterii, tym razem stworzone  nie przez Boga lecz wysiłkiem człowieka regenerowały uszkodzone organy i poruszały sercem Korina.

***
Korin na czas kuracji został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Nerwy opadły i dopiero teraz zajęto się Evą podano jej witaminy i opatrzono stłuczenia. Nie mogła jednak póki co opuścić bazy. Została zainstalowana w niewielkiej wojskowej kwaterze. W pokoiku znajdowało się jedynie łóżko chowane w ścianę,  szafa i niewielki stolik z dwoma krzesłami.
Ktoś zapukał do drzwi i nie czekając na odpowiedź otworzył je. Do pomieszczenia wszedł Don i zajął jedno z krzeseł.
- Siadaj. – powiedział wskazując gestem na drugie siedzenie. Eva usiadła posłusznie.
- Rozmawiałem z generałem, powiedział, że mieliście wiele szczęścia, zwłaszcza Korin – Don odchrząknął.
- Tato wiem, że to ty wymusiłeś na nim nanoterapię. Zjawiłeś się w samą porę. Uratowałeś życie Korinowi. – spojrzała ojcu w oczy. – Dziękuję, ale skąd wiedziałeś?
- Gdy zostałaś zidentyfikowana od razu do mnie zadzwoniono. – wyjaśnił Don po czym oparł się wygodnie i skrzyżował ręce na piersi. Spojrzał na córkę wymownie.
- Jesteś na mnie zły prawda? – spuściła wzrok.
- Nie. – odpowiedział po długiej chwili.
- Nie? Ale? – szczerze się zdziwiła czekała na awanturę w najlepszym przypadku reprymendę.
- Jest mi raczej przykro, że nie byłaś ze mną szczera i że mnie okłamywałaś. – to zabolało o wiele bardziej niż awantura.
- Tato ja… wiem… przepraszam. – zaczęła.
-Tuż pod moim nosem, wiedzieli o tym wszyscy oprócz mnie. Teraz rozumiem te dziwne docinki ze strony pracowników. Dlaczego ukrywałaś to, że jesteście razem?
- Bo się  bałam. – odpowiedziała cicho
- Bałaś? – ta odpowiedź zaskoczyła Dona.
- Przecież nie znosisz Korina! To żadna tajemnica tylko fakt, który zna każdy pracownik twojej firmy!
Bo bałam się, że zwolnisz go z mojego powodu! Chociaż w sumie zwalniałeś go już tyle razy… bałam się, że wtedy zwolnisz go naprawdę. – w końcu wybuchła i wykrzyczała to co leżało jej na sercu.
- Wiesz, że nie mieszam spraw zawodowych z życiem prywatnym! – żachnął się ojciec.
- Akurat! Odpowiedz sobie sam szczerze przed sobą czy tego byś nie zrobił?! – zaczęła płakać.
- A wiesz co jest w tym wszystkim zabawne?! To, że właśnie Korin wiele razy namawiał mnie, żebym Ci wyjawiła prawdę, ale ja Ciebie znałam zbyt dobrze, żeby to zrobić. I wiesz co? On nie czuje do Ciebie żalu o te wszystkie wylotki i co jest najdziwniejsze on Cię po prostu lubi. Po każdej takiej akcji potrafił zdobyć się na to żeby powiedzieć: „ Ej no co Ty Don to dobry szef i całkiem przyzwoity chłop tylko nerwowy” – wyszła trzaskając drzwiami z całej siły. Don nawet się nie poruszył,  bo oniemiał z wrażenia. – Świetnie teraz już naprawdę nigdy nie będę go mógł zwolnić. – rzekł sam do siebie i przetarł twarz dłońmi.

***
Rozjuszona szła szybkim krokiem przez korytarz. Zbyt zajęta przemyśleniami o mały włos a wpadła by na kogoś.
- Wy Ziemianie  cały czas gdzieś się spieszycie i czy wszyscy jesteście tacy nerwowi? – usłyszała ten sam chropowaty i zimny głos co na pustyni. Przed nią stał ten dziwny Nourasjanin z czarnymi warkoczykami.
- Nie to cecha rodzinna… - odburknęła posępnie.  – Nie miałam okazji, ale chciałam Ci podziękować, uratowałeś nam życie. – zmieniła ton głosu stwierdzając, że to niegrzeczne być nie miłym dla kogoś kto przed chwilą uratował ci życie.
- Owszem tak wyszło, przybyłem tam jednak z ciekawości. Nie powinienem was ratować i wtrącać się w wasze dziwne ziemskie sprawy. Wy ludzie powinniście nauczyć się załatwiać wszystko na własnym podwórku. – odparł chłodno.
- To przecież właśnie Ty jesteś na naszym podwórku! – przebiegło jej przez myśl, ale chciała zripostować nieco mniej rasistowsko, w końcu dalej zawdzięczała mu życie.
- Wybacz mu proszę! Orm to Mistrz Cieni  jego język jest równie ostry jak jego miecz, myślę jednak że nie chciał Cię urazić Pani. – do rozmowy nagle wtrącił się kolejny Nourasjanin. Był szczupły i wysoki jak większość mieszkańców tej planety. Miał jasne błękitne oczy niezwykle podobne do Aikki. Część długich czarnych włosów upiął w kucyka, reszta luźno opadała na ramiona. Nie zaprzeczalnie był również bardzo przystojny co nie uszło uwadze Evy.
- Jestem Argos. – ukłonił się nisko swym zwyczajem.
- Eva Wei. – przedstawiła się i podała mu rękę ziemskim zwyczajem. Ujął jej dłoń  mocno i zdecydowanie, a zarazem delikatnie i subtelnie, przy czym obdarzył ją zniewalającym uśmiechem.
- Jestem zaszczycony tym, że mogę Cię poznać, chociaż nie sądziłem, że nastąpi to w takich okolicznościach – uśmiechnął się po raz kolejny, pod rudowłosą ugięły się kolana.
- Mnie? – zapytała oblewając się rumieńcem.
- Eva Wei dziewczyna, która wygrała wielki wyścig Obana, ratując nam skórę. Jak mógłbym o Tobie nie słyszeć. Mój kuzyn po powrocie z Obana wiele mi o Tobie mówił.
- Eee tak wyszło jakoś. – wybąkała zawstydzona. – Jesteś kuzynem Aikki? – zdziwiła się.
- Tak. Mój ojciec jest bratem jego matki. – wyjaśnił. – Pozwól, że przedstawię Ci memu ojcu, będzie zachwycony. - objął jej dłoń i ujął ją pod ramię. Eva nawet nie zorientowała się gdzie i kiedy znikł ten trzeci zwany Ormem.

***
Weszli do jednego z hangarów wojskowych, pełnego wozów bojów, helikopterów transportowych i gwiezdnych ścigaczy, które szczególnie zwróciły jej uwagę. Doskonale wiedziała, że każdy z nich opatrzony był emblematem „ Wei Corporation”. Technologia którą dysponował jej ojciec, zaopatrzona w uzbrojenie koreańskiego koncernu wojennego  „D
eulaegon Jeonjaeng” co pieszczotliwie oznaczało „ Smoka wojny” było z wielkim entuzjazmem kupowane, przez armię Ligi Narodów. Wiedziała że dzięki temu niewielkiemu emblemacikowi Korin żył, bo dzięki niemu Don stawał się osobą niezbędną armii i mógł wymóc to i owo w  szczególnych przypadkach.
Podeszli do niewielkiej grupki osób.
- Evo pozwól, że Ci przedstawię członków naszej delegacji. – zaczął Argos.
- Ath’daro pierwszy generał i dowódca sił specjalnych Nourasji, a zarazem  mój ojciec. – Wysoki, smukły Nourasjanin uśmiechnął się do niej sympatycznie i  nisko ukłonił. Miał podobnie jak jego syn niebieskie oczy, lecz jego włosy były dokładnie w takim samym kolorze jak włosy księcia. Teraz doskonale widziała spokrewnienie. Wraz synem ubrani byli w stroje wojskowe, ze skórzanymi naramiennikami i pozłacanymi napierśnikami. Obydwoje na biodrach nosili pas z mieczem i krótkim sztyletem. Eva odpowiedziała na pozdrowienie i dygnęła z gracją.
- Lord Kiian – wskazał na korpulentnego mężczyznę z krótko przyszczyżoną brodą i turbanem na głowie. – Nasz Ambasador do sprawa Ziemi. Zapewniam Cię że wie o was więcej niż wy sami, tak przynajmniej twierdzi. – żartował Argos.
- Rohit  kapitan sił specjalnych. – kolejny ukłon, kolejne dygnięcia.
- Lord Kalio, dyplomata prowadzący rozmowy z Ziemią oraz Mistrz Majrus, królewski Arcymag, zgodził się nam towarzyszyć i służyć dobrą radą. – po obowiązkowym dygnięciu Eva z największym zaciekawieniem przyglądała się temu ostatniemu. I zastanawiała się czy dobrze usłyszała słowo mag, czy oznaczało ono tak jak na Ziemi po prostu czarodzieja? Nie raz na własne oczy widziała przecież potęgę Norasjańskiej magii. Skoro jednak każdy Nourasjanin posługiwał się tym rzemiosłem kim był tam mag? W każdym razie starszy pulchny pan z siwiejącymi włosami odsłaniającymi łysinkę nie wyglądał specjalnie czarodziejsko.    
- Panowie ja natomiast pragnę wam przedstawić zwyciężczynie wielkiego wyścigu Obana: Evę Wei – Nourasjanie spojrzeli na rudowłosą z nieukrywanym zaciekawieniem.

Wiem, że liczyłyście na akcję, której nie udało się tutaj odneleść, niestety tak czasem musi być - Eva regeneruje siły ;) Bardzo was przepraszam za taki przestój w notatkach, miałam jednak ostatnio zbyt dużo pracy i bark notatek nie wynikał z mojej niechęci lecz ze zmęczenia. Bardzo wam dziękuję, za wszystkie odwiedziny i komentarze, które motywują mnie do dalszego działania. Pilnie pracuję również na nadrobieniu zaległości na waszych blogach :*:*:*