Cisza. Przerażająca bezdenna cisza. Gwiazdy i pustynia.
Stała nieruchomo spoglądając na swojego przeciwnika, u stóp którego leżał
bezwładny Korin.
Boże czy on żyje? Jak mam walczyć z Crogiem? Co robić?! Uciekać? Jak długo będę w stanie biec przez pustynię? Nie wiem w którą stronę uciekać. Korin wiedziałby co robić… Co z nim? Czy on… tysiące myśli przewijały się w ułamku sekundy. Zacisnęła pięści.
Crog zmrużył gniewnie swoje żółte oczy. Ruszył niczym rozjuszony nosorożec. Jego szybkie kroki dudniły głuchym echem. Ogromna pięść uniosła się w powietrzu. Chybił. Ziemianka wykonała szybki unik, teraz w pośpiechu gramoliła się z pisaku.
- Śmieszna istotko twój opór jest nadaremny. – usłyszała tubalny głos Croga.
- Czego chcesz?! – krzyknęła łamiącym się głosem. Odpowiedział jej jedynie gremialny śmiech kosmity. Postanowiła wykorzystać nagły przypływ poczucia humoru swojego przeciwnika i rzuciła się szaleńczym biegiem w głąb pustyni. Wiedziała, że napastnik może posiadać broń palną, która udaremni jej ucieczkę. Musiała jednak próbować. Crog nadal rozbawiony postanowił pobawić się w kotka i myszkę z małą ziemianką. Po raz kolejny usłyszała ciężkie kroki szarżującego Croga.
Jak długo zdołam uciekać? Jak szybki może być Crog? Ile on może wytrzymać? Okropny, złośliwy głos w głowie podpowiadał jej, że wielkolud na pewno jest wytrzymały.
Crog był ciężki i wolniejszy dlatego miała nad nim niewielką przewagę.
Jednak po krótkiej chwili jej siły były już na wyczerpaniu. Straszliwy ból rozrywał jej płuca, czaszka pękała z wysiłku. Gardło i nos były zdarte od nerwowego oddechu. Kolana zaczęły odmawiać posłuszeństwa, nie mogła złapać tchu. Upadła. Próbowała wstać, z każdym krokiem jednak zakopywała się coraz bardziej w piach. Mięśnie piekły od strasznego wysiłku. Poczuła ciepło na twarzy. Z nosa spływała jej stróżka gorącej krwi.
To już koniec –pomyślała słysząc coraz bliższe kroki wroga. Odwróciła się i spojrzała w okrutne oczy Croga, poirytowanego całą gonitwą.
– Zmiażdżę cię w pył! – wysyczał wściekle kosmita.
Poddała się. Czekała na falę bólu. Ból jednak nie nadszedł. Pomiędzy sobą, a Crogiem dostrzegła postać, ubraną w czerń. Zdawało jej się, że nieznajomy wyłonił się z pod ziemi lub spadł prosto z nieba. Pojawił się nagle wprawiając w osłupienie Croga jak i ją. Wybił się z ziemi i wykonał nadludzki skok. W mroku mignęło ostrze miecza. Ruchy nowoprzybyłego były płynne i szybkie jak wiatr, trudne do uchwycenia. Czarna postać wylądowała lekko na piachu na mocno ugiętych nogach gotowych do kolejnego skoku.
Zdumiony Crog schował twarz w dłonie. Sam do końca nie wiedział co się stało. Przez ogromne palce sączyła się krew. Crog rozejrzał się dookoła. Po jego czarnej twarzy spływała posoka. Ogromna szrama przechodziła od jego czoła poprzez powiekę, aż do samej żuchwy. Mógł raczej pożegnać się na zawsze ze swoim prawym okiem.
Eva przyjrzała się z uwagą tajemniczej postaci. Jego sposób ubioru oraz niezwykła szybkość i zwinność przywodziły na myśl wojownika ninja i tak też nazwała go w myślach. Nie wiedziała kim był ani po co przybył, w każdym razie nieco oddalił widmo jej śmierci. Crog wydał straszliwy dźwięk, ryk podobny do byka i warkotu silnika. Wpadł w furię. Zrobił się niezwykle szybki jak na ogromną górę mięsa. Ruszył w stronę nindży wściekle miotając ogromnymi pięściami. Czarny wojownik odskoczył zwinnie z lekkością motyla. Gdy Crog chybił i uderzył pięścią w piach wzbijając ogromną chmurę pyłu, ninja wskoczył zwinnie i przebiegł po jego ramieniu niczym po drabinie. Wyskoczył i celnym kopnięciem ugodził przeciwnika w ranne oko. Odbił się od głowy kosmity wykonując salto do tyłu po czym z gracją wylądował tuż obok Evy. Crog zawył z bólu. Nie był jednak łatwym przeciwnikiem. Wstał ponownie niestrudzony i ruszył w ich stronę.
- Porta umbra! – wyszeptał w nieznanym języku czarny wojownik i wtedy stało się coś niesamowitego, przekraczającego granicę logiki.
Wydawało się że nocne niebo pęka w niektórych miejscach i czerń kosmosu wylewa się na ziemię w postaci czarnych ogromnych kropli, tworząc atramentowe kałuże. Ciecz po chwili zaczynała się kłębić i kotłować tworząc niezwykłe formy. Przybierała wygląd różnych postaci, cały czas przekształcających się i formujących. Niektóre z nich wiły się jak węże inne starały się przybrać humanoidalne kształty. Pojawiały się stwory o trójkątnych głowach, ciałach chudych jak tyczki i szponach długich jak u strzygi. Postacie były chrome i koślawe niczym porzucone dzieło obłąkanego mistrza.
Evie wydawało się, że te przerażające postacie utkane są z cienia. Biło od nich przeszywające zimno, które spowodowało, że na jej skórze pojawił się szron. Postacie ruszyły chwiejnym krokiem w stronę Croga, przywarły do niego i zaczęły wpełzać po jego kombinezonie.
Olbrzym ciskał się i rozpaczliwie, tworzywo stroju topiło się w miejscach dotkniętych przez zjawy powodując ból. Wtedy usłyszała.
Usłyszała ich pieśń. Zjawy śpiewały cicho, ich pieśń momentami przemieniała się w szept. Nie znała ich mowy lecz rozumiała treść.
Śpiewały o czasach nim pojawiło się światło z którego wyłonił się wszechświat. Śpiewały o zgasłych gwiazdach i upadkach wielkich cywilizacji. Śpiewały o wojnach, rozpaczy i przerażeniu. Wspominały krew, pożogę oraz zarazę.
Miała wrażenie, że jej serce zatrzymało się na moment, bo doszła do niej prawda, przerażająca prawda. Pośrodku pustyni Kolorado pod gwieździstym niebem tańczyła Śmierć przybierając swe straszne wcielenia.
Crog słabł, z każdą chwilą. Zjawy wyssały z niego życie. Osunął się na piasek ciężko dysząc. I wtedy gestem dłoni czarna postać odwołała cienie.
Kształty zaczęły ponownie kłębić się, przegrupowywać i zbijać w jedno. Lecz jeden z nich podobny do strzygi nie dołączył do reszty. Niczym szalony pies zerwany ze smyczy rzucił się cwałem przed siebie.
Eva wstrzymała oddech. Wiedziała w jakim kierunku zmierza kreatura. Z rozpaczą ruszyła za zjawą.
- Korin!!!! – krzyczała bezradnie próbując dogonić cień.
Niedaleko płonącego wraku bezwładnie leżał Korin. Cień zmierzał wprost na niego.
Wykonała skok do przodu i złapała upiora za tylną łapę. Myślała, że dłoń przejdzie przez niego jak przez mgłę. To co dotknęła było jednak materialne, wiło się przywodząc na myśl nieprzyjemne skojarzenia. Poczuła ból tysięcy igieł wbijających się w jej skórę oraz uczucie rozrywające czaszkę. Wrzeszczała, nie była a nie w połowie tak silna jak Crog. Dotyk tej upiornej istoty wywoływał straszliwy ból.
W powietrzu zabłyszczało ostrze, które przecięło zjawę w pół. Ta nagle rozpłynęła się w powietrzu i znikła bezpowrotnie.
- Undagh'i wyśledził go ponieważ już nie wiele zostało w nim życia. – usłyszała głos, który przywodził na myśl pęknięcie szkła lub zgrzytanie metalowej bramy. Nad Korinem pochylał się ninja. Dotknął jego szyi. Po czym wstał i wyprostował się. – Jego czas jest policzony, potrzebuje pomocy i wiele szczęścia – odwrócił się w stronę Evy i ściągnął czarny kaptur.
Naprzeciwko niej stał Nourasjanin. Eva nie miała co do tego wątpliwości. Długie szpiczaste uszy, ciemna karnacja. Szare, pochmurne oczy lustrowały spokojnie ziemiankę.
Nourasjanin miał długie czarne włosy, zaplecione w setki cienkich warkoczyków, upiętych w wysokiego kucyka. Na policzkach tuż pod zasinionymi oczami widniały tatuaże, przedstawiające misterne, nieznane symbole. Podobne symbole zdobiły kostki jego dłoni. Momentami mężczyzna wydawał jej się młody, być może w wieku zbliżonym do Korina, innym razem wydawał się jej ogromnie stary i zmęczony prawdopodobnie przez sińce pod oczami i zapadłe policzki. Nie mogła określić jego wieku.
Nagle nad ich głowami rozbłysły światła, zaraz za wojownikiem pojawiły się kolejne. Dziewczyna oślepiona zasłoniła ręką oczy. Nad nimi unosił się wielki wojskowy śmigłowiec, a dookoła nadjeżdżały wozy pancerne, które w każdym razie należały do ziemskiego wojska.
Z najbliższego pojazdu wyłonili się żołnierze. W zgiełku Eva zauważyła ogromny transporter wojskowy, który już przewoził rannego Croga owiniętego siecią elektryczną. Armia okazała nieco za wiele przezorności z tą siecią, ponieważ kosmita ledwo co żył.
W ich kierunku zbliżyło się kilku żołnierzy. Jeden z nich wystąpił do przodu i zasalutował Nourasjanowi, który odpowiedział mu jedynie smutnym, obojętnym wzrokiem.
Żołnierz omiótł wzrokiem okolicę, rozbity już powoli dogasający trident, nieprzytomnego Korina, zakrwawioną Evę i spokojnego Nourasjanina.
- Znajduje się Pani na strzeżonym terenie sił lądowych Armii Stanów Zjednoczonych. Zostanie Pani zatrzymana do momentu złożenie wyjaśnień. – wyrecytował z wojskowym drylem mężczyzna w randze sierżanta.
– Na terenie znajduje się ranny cywil, wezwać jednostkę medyczną! Wykonać! Natychmiast! – rzucił w stronę grupki żołnierzy.
- Tak jest! – odpowiedzieli chóralnie i poczęli się uwijać jak mrówki.
- Czy mogę Pana prosić na chwilę osobności. – rzucił w stronę Nourasjanina i odszedł kilka kroków. Wojownik ruszył za nim niespiesznie. Mimo, że oddalili się, wciąż było słychać o czym rozmawiają.
- Co pan tutaj w ogóle robi? – zapytał Nourasjanina.
- Usłyszałem dźwięk silnika tej dziwnej maszyny. – spojrzał w kierunku Yamahy. – Potem ujrzałem eksplozję statku. Dobrze, że byłem w pobliżu ponieważ jego pilot wyszedł bez szwanku.
- A teraz ledwo co żyje! Mam rozumieć, że użył pan swoich diabelskich sztuczek w obecności cywili?! – huknął sierżant.
- Sierżancie cywile, o których wyraża Pan tak głęboką troskę żyją. Chociaż przyznam, że z jednym z nich nie jest dobrze. Ponad to jak sam Pan stwierdził znajdujemy się na terenie armii, więc ludność nie powinna mieć tutaj w ogóle wstępu, a jeśli już powinna być chroniona przez was w szczególności przed Crogami. – odpowiedział dobitnie, lecz głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
- Muszę zgłosić doniesienie, że opuścił pan samowolnie teren bazy! – wściekł się sierżant.
- Proszę również uwzględnić w nim, że na terenie pilnie strzeżonym błąkają się przypadkowi cywile oraz Crogowie, zdaje się wasi wrogowie. – odwrócił się tyłem i ruszył przed siebie. Dla niego nie było już o czym rozmawiać.
Evę i Korina rozdzielono. Siedziała teraz w wozie bojowym pośród żołnierzy, którzy przyglądali jej się z ciekawością inni ze współczuciem. To wszystko moja wina! Gdybym nie okłamała ojca…
Don pewnie wściekłby się nie nażarty i nie pozwolił mi nigdzie jechać, siedziałabym teraz nabzdyczona w domu, a Korin byłby zdrowy i bezpieczny.
Kim jest ten przerażający Norasjanin? Co tutaj robi i dlaczego współpracuje z armią?
Boże czy on żyje? Jak mam walczyć z Crogiem? Co robić?! Uciekać? Jak długo będę w stanie biec przez pustynię? Nie wiem w którą stronę uciekać. Korin wiedziałby co robić… Co z nim? Czy on… tysiące myśli przewijały się w ułamku sekundy. Zacisnęła pięści.
Crog zmrużył gniewnie swoje żółte oczy. Ruszył niczym rozjuszony nosorożec. Jego szybkie kroki dudniły głuchym echem. Ogromna pięść uniosła się w powietrzu. Chybił. Ziemianka wykonała szybki unik, teraz w pośpiechu gramoliła się z pisaku.
- Śmieszna istotko twój opór jest nadaremny. – usłyszała tubalny głos Croga.
- Czego chcesz?! – krzyknęła łamiącym się głosem. Odpowiedział jej jedynie gremialny śmiech kosmity. Postanowiła wykorzystać nagły przypływ poczucia humoru swojego przeciwnika i rzuciła się szaleńczym biegiem w głąb pustyni. Wiedziała, że napastnik może posiadać broń palną, która udaremni jej ucieczkę. Musiała jednak próbować. Crog nadal rozbawiony postanowił pobawić się w kotka i myszkę z małą ziemianką. Po raz kolejny usłyszała ciężkie kroki szarżującego Croga.
Jak długo zdołam uciekać? Jak szybki może być Crog? Ile on może wytrzymać? Okropny, złośliwy głos w głowie podpowiadał jej, że wielkolud na pewno jest wytrzymały.
Crog był ciężki i wolniejszy dlatego miała nad nim niewielką przewagę.
Jednak po krótkiej chwili jej siły były już na wyczerpaniu. Straszliwy ból rozrywał jej płuca, czaszka pękała z wysiłku. Gardło i nos były zdarte od nerwowego oddechu. Kolana zaczęły odmawiać posłuszeństwa, nie mogła złapać tchu. Upadła. Próbowała wstać, z każdym krokiem jednak zakopywała się coraz bardziej w piach. Mięśnie piekły od strasznego wysiłku. Poczuła ciepło na twarzy. Z nosa spływała jej stróżka gorącej krwi.
To już koniec –pomyślała słysząc coraz bliższe kroki wroga. Odwróciła się i spojrzała w okrutne oczy Croga, poirytowanego całą gonitwą.
– Zmiażdżę cię w pył! – wysyczał wściekle kosmita.
Poddała się. Czekała na falę bólu. Ból jednak nie nadszedł. Pomiędzy sobą, a Crogiem dostrzegła postać, ubraną w czerń. Zdawało jej się, że nieznajomy wyłonił się z pod ziemi lub spadł prosto z nieba. Pojawił się nagle wprawiając w osłupienie Croga jak i ją. Wybił się z ziemi i wykonał nadludzki skok. W mroku mignęło ostrze miecza. Ruchy nowoprzybyłego były płynne i szybkie jak wiatr, trudne do uchwycenia. Czarna postać wylądowała lekko na piachu na mocno ugiętych nogach gotowych do kolejnego skoku.
Zdumiony Crog schował twarz w dłonie. Sam do końca nie wiedział co się stało. Przez ogromne palce sączyła się krew. Crog rozejrzał się dookoła. Po jego czarnej twarzy spływała posoka. Ogromna szrama przechodziła od jego czoła poprzez powiekę, aż do samej żuchwy. Mógł raczej pożegnać się na zawsze ze swoim prawym okiem.
Eva przyjrzała się z uwagą tajemniczej postaci. Jego sposób ubioru oraz niezwykła szybkość i zwinność przywodziły na myśl wojownika ninja i tak też nazwała go w myślach. Nie wiedziała kim był ani po co przybył, w każdym razie nieco oddalił widmo jej śmierci. Crog wydał straszliwy dźwięk, ryk podobny do byka i warkotu silnika. Wpadł w furię. Zrobił się niezwykle szybki jak na ogromną górę mięsa. Ruszył w stronę nindży wściekle miotając ogromnymi pięściami. Czarny wojownik odskoczył zwinnie z lekkością motyla. Gdy Crog chybił i uderzył pięścią w piach wzbijając ogromną chmurę pyłu, ninja wskoczył zwinnie i przebiegł po jego ramieniu niczym po drabinie. Wyskoczył i celnym kopnięciem ugodził przeciwnika w ranne oko. Odbił się od głowy kosmity wykonując salto do tyłu po czym z gracją wylądował tuż obok Evy. Crog zawył z bólu. Nie był jednak łatwym przeciwnikiem. Wstał ponownie niestrudzony i ruszył w ich stronę.
- Porta umbra! – wyszeptał w nieznanym języku czarny wojownik i wtedy stało się coś niesamowitego, przekraczającego granicę logiki.
Wydawało się że nocne niebo pęka w niektórych miejscach i czerń kosmosu wylewa się na ziemię w postaci czarnych ogromnych kropli, tworząc atramentowe kałuże. Ciecz po chwili zaczynała się kłębić i kotłować tworząc niezwykłe formy. Przybierała wygląd różnych postaci, cały czas przekształcających się i formujących. Niektóre z nich wiły się jak węże inne starały się przybrać humanoidalne kształty. Pojawiały się stwory o trójkątnych głowach, ciałach chudych jak tyczki i szponach długich jak u strzygi. Postacie były chrome i koślawe niczym porzucone dzieło obłąkanego mistrza.
Evie wydawało się, że te przerażające postacie utkane są z cienia. Biło od nich przeszywające zimno, które spowodowało, że na jej skórze pojawił się szron. Postacie ruszyły chwiejnym krokiem w stronę Croga, przywarły do niego i zaczęły wpełzać po jego kombinezonie.
Olbrzym ciskał się i rozpaczliwie, tworzywo stroju topiło się w miejscach dotkniętych przez zjawy powodując ból. Wtedy usłyszała.
Usłyszała ich pieśń. Zjawy śpiewały cicho, ich pieśń momentami przemieniała się w szept. Nie znała ich mowy lecz rozumiała treść.
Śpiewały o czasach nim pojawiło się światło z którego wyłonił się wszechświat. Śpiewały o zgasłych gwiazdach i upadkach wielkich cywilizacji. Śpiewały o wojnach, rozpaczy i przerażeniu. Wspominały krew, pożogę oraz zarazę.
Miała wrażenie, że jej serce zatrzymało się na moment, bo doszła do niej prawda, przerażająca prawda. Pośrodku pustyni Kolorado pod gwieździstym niebem tańczyła Śmierć przybierając swe straszne wcielenia.
Crog słabł, z każdą chwilą. Zjawy wyssały z niego życie. Osunął się na piasek ciężko dysząc. I wtedy gestem dłoni czarna postać odwołała cienie.
Kształty zaczęły ponownie kłębić się, przegrupowywać i zbijać w jedno. Lecz jeden z nich podobny do strzygi nie dołączył do reszty. Niczym szalony pies zerwany ze smyczy rzucił się cwałem przed siebie.
Eva wstrzymała oddech. Wiedziała w jakim kierunku zmierza kreatura. Z rozpaczą ruszyła za zjawą.
- Korin!!!! – krzyczała bezradnie próbując dogonić cień.
Niedaleko płonącego wraku bezwładnie leżał Korin. Cień zmierzał wprost na niego.
Wykonała skok do przodu i złapała upiora za tylną łapę. Myślała, że dłoń przejdzie przez niego jak przez mgłę. To co dotknęła było jednak materialne, wiło się przywodząc na myśl nieprzyjemne skojarzenia. Poczuła ból tysięcy igieł wbijających się w jej skórę oraz uczucie rozrywające czaszkę. Wrzeszczała, nie była a nie w połowie tak silna jak Crog. Dotyk tej upiornej istoty wywoływał straszliwy ból.
W powietrzu zabłyszczało ostrze, które przecięło zjawę w pół. Ta nagle rozpłynęła się w powietrzu i znikła bezpowrotnie.
- Undagh'i wyśledził go ponieważ już nie wiele zostało w nim życia. – usłyszała głos, który przywodził na myśl pęknięcie szkła lub zgrzytanie metalowej bramy. Nad Korinem pochylał się ninja. Dotknął jego szyi. Po czym wstał i wyprostował się. – Jego czas jest policzony, potrzebuje pomocy i wiele szczęścia – odwrócił się w stronę Evy i ściągnął czarny kaptur.
Naprzeciwko niej stał Nourasjanin. Eva nie miała co do tego wątpliwości. Długie szpiczaste uszy, ciemna karnacja. Szare, pochmurne oczy lustrowały spokojnie ziemiankę.
Nourasjanin miał długie czarne włosy, zaplecione w setki cienkich warkoczyków, upiętych w wysokiego kucyka. Na policzkach tuż pod zasinionymi oczami widniały tatuaże, przedstawiające misterne, nieznane symbole. Podobne symbole zdobiły kostki jego dłoni. Momentami mężczyzna wydawał jej się młody, być może w wieku zbliżonym do Korina, innym razem wydawał się jej ogromnie stary i zmęczony prawdopodobnie przez sińce pod oczami i zapadłe policzki. Nie mogła określić jego wieku.
Nagle nad ich głowami rozbłysły światła, zaraz za wojownikiem pojawiły się kolejne. Dziewczyna oślepiona zasłoniła ręką oczy. Nad nimi unosił się wielki wojskowy śmigłowiec, a dookoła nadjeżdżały wozy pancerne, które w każdym razie należały do ziemskiego wojska.
Z najbliższego pojazdu wyłonili się żołnierze. W zgiełku Eva zauważyła ogromny transporter wojskowy, który już przewoził rannego Croga owiniętego siecią elektryczną. Armia okazała nieco za wiele przezorności z tą siecią, ponieważ kosmita ledwo co żył.
W ich kierunku zbliżyło się kilku żołnierzy. Jeden z nich wystąpił do przodu i zasalutował Nourasjanowi, który odpowiedział mu jedynie smutnym, obojętnym wzrokiem.
Żołnierz omiótł wzrokiem okolicę, rozbity już powoli dogasający trident, nieprzytomnego Korina, zakrwawioną Evę i spokojnego Nourasjanina.
- Znajduje się Pani na strzeżonym terenie sił lądowych Armii Stanów Zjednoczonych. Zostanie Pani zatrzymana do momentu złożenie wyjaśnień. – wyrecytował z wojskowym drylem mężczyzna w randze sierżanta.
– Na terenie znajduje się ranny cywil, wezwać jednostkę medyczną! Wykonać! Natychmiast! – rzucił w stronę grupki żołnierzy.
- Tak jest! – odpowiedzieli chóralnie i poczęli się uwijać jak mrówki.
- Czy mogę Pana prosić na chwilę osobności. – rzucił w stronę Nourasjanina i odszedł kilka kroków. Wojownik ruszył za nim niespiesznie. Mimo, że oddalili się, wciąż było słychać o czym rozmawiają.
- Co pan tutaj w ogóle robi? – zapytał Nourasjanina.
- Usłyszałem dźwięk silnika tej dziwnej maszyny. – spojrzał w kierunku Yamahy. – Potem ujrzałem eksplozję statku. Dobrze, że byłem w pobliżu ponieważ jego pilot wyszedł bez szwanku.
- A teraz ledwo co żyje! Mam rozumieć, że użył pan swoich diabelskich sztuczek w obecności cywili?! – huknął sierżant.
- Sierżancie cywile, o których wyraża Pan tak głęboką troskę żyją. Chociaż przyznam, że z jednym z nich nie jest dobrze. Ponad to jak sam Pan stwierdził znajdujemy się na terenie armii, więc ludność nie powinna mieć tutaj w ogóle wstępu, a jeśli już powinna być chroniona przez was w szczególności przed Crogami. – odpowiedział dobitnie, lecz głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
- Muszę zgłosić doniesienie, że opuścił pan samowolnie teren bazy! – wściekł się sierżant.
- Proszę również uwzględnić w nim, że na terenie pilnie strzeżonym błąkają się przypadkowi cywile oraz Crogowie, zdaje się wasi wrogowie. – odwrócił się tyłem i ruszył przed siebie. Dla niego nie było już o czym rozmawiać.
Evę i Korina rozdzielono. Siedziała teraz w wozie bojowym pośród żołnierzy, którzy przyglądali jej się z ciekawością inni ze współczuciem. To wszystko moja wina! Gdybym nie okłamała ojca…
Don pewnie wściekłby się nie nażarty i nie pozwolił mi nigdzie jechać, siedziałabym teraz nabzdyczona w domu, a Korin byłby zdrowy i bezpieczny.
Kim jest ten przerażający Norasjanin? Co tutaj robi i dlaczego współpracuje z armią?